sobota, 31 stycznia 2015

DZIEŃ 63,64,65 - WIOSENNA PRZERWA NA ZIMĘ

Z Dali wyszedłem rano, po drodze zgarniając pierożki z mięsem, dwie buły robione na głębokim oleju i butelkę wody. Śniadanie skończyłem maszerując, a za murami starówki po 10minutach złapałem stopa. Oficjalnie uznałem Chiny za najłatwiejszy teren do podróżowania autostopem. Czwórka studentów zatrzymała się, chociaż w aucie, ani w bagażniku nie mieli już miejsca. Zajęło chwilę, zanim jakoś się wpakowałem, a po przejechaniu 50m zjechaliśmy na pobocze! Chyba nie zrozumieli, że ja jadę do Lijiang i i jeżeli to już koniec podróży to będzie to najkrótsza podwózka w historii autostopu. Na bicie rekordów będę musiał jednak jeszcze poczekać, bo okazało się, że stajemy na obiad. Ja po dużym śniadaniu nie byłem głodny, ale postanowiłem wypić herbatę. Kiedy na stole pojawił się sagan zupy rybnej okazało się, że każde z czwórki studentów jest polską babcią i nie zna słowa "najedzony". Pojedliśmy więc i dopiero ruszyliśmy, do samego Lijiang. Na miejscu jeszcze obowiązkowa sesja fotograficzna i namawianie, żebym jechał z nimi do ich hotelu i zwiedzał z nimi. Wykręciłem się jednak bo na wieczór byłem umówiony z Kate, mój hostel był tańszy i położony przy samej starówce, gdzie mieliśmy się spotkać. W hostelu znowu sami Chińczycy, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Nawet lepiej, bo zawsze jest pełno młodych, ciekawych ludzi i można się wiele nauczyć o danym kraju, w przeciwieństwie do popularnych hosteli, gdzie pełno jest turystów, co dla mnie jest mniej interesujące. W naszym miejscu mieliśmy bilarda, komputer, na którym w wolnej chwili mogłem popracować, gitarę, z której świetny pożytek robiła Yasmin i kuchnię, w której wieczorem gotowaliśmy wspólną kolację. Typowa chińska kuchnia, a najlepsze jest to, że w Chinach potrafi gotować chyba każdy, a przynajmniej każdy kogo poznałem. Wieczorem okazało się, że w Lijiang są aż 3 starówki, a ja i Kate jesteśmy po przeciwnej stronie miasta. Autobusy już nie jeździły, na pieszo w deszczu żadnemu z nas się nie uśmiechało zasuwać, więc postanowiliśmy spotkać się innym razem, gdzieś na świecie ;) Ja zostałem na pyszną, chińską ucztę z moimi chińskimi współlokatorami. Długo tego dnia siedzieliśmy przy butelce bajdziu, dźwiękach gitary i bilardzie, następnego dnia miałem pójść w góry.
. Z rana zauważyłem, że mocno sypie śnieg, a Yasmin zbiera się do pracy, na starówkę obok nas. Zamiast w góry poszedłem ją odprowadzić po drodze wypijając kawę. Połaziłem po starówce, która była jednym z najbardziej sztucznych miejsc jakie widziałem w Chinach. Turysta na turyście, sklepy z pamiątkami w każdym pojedynczym domku, napompowane ceny i jeszcze te afrykańskie bonga. Co one mają wspólnego z chińską kulturą? Kupiłem kawę i napisałem do Kate, że nie wyszedłem w góry i wybieram się w jej stronę. Umówiliśmy się na wspólny obiad. Kiedy dotarłem, dołączył do nas Chińczyk z jej hostelu i poszliśmy na wielkie jedzenie. Wieprzowina, ryba, tofu, warzywa i od groma ryżu. Pogadaliśmy sobie, pożartowaliśmy, a po obiedzie obeszliśmy starówkę. Ta w Shuhe okazała się dużo ładniejsza, tradycyjna i spokojniejsza od głównej. Po 1,5 godziny z Kate odprowadziliśmy kolegę do hostelu, a sami ruszyliśmy połazić po centrum, skąd Kate wieczorem miała złapać pociąg do Kunming. Po centrum zaszliśmy jeszcze do mojego hostelu zjeść kolację, a po niej odprowadziłem nową koleżankę na pociąg. Ludzie, których poznaję w podróży co dzień mnie zadziwiają, Kate na przykład skończyła właśnie pracę nad przewodnikiem po Tajlandii, a nigdy tam nie była! Chociaż innymi drogami to oboje się tam wybieramy więc może jeszcze będzie okazja się spotkać. Póki co życzymy sobie niezapomnianych wrażeń. Ja wróciłem do hostelu, gdzie pograliśmy w bilarda, ale szybko poszedłem spać bo następnego dnia znów spróbuję pójść w góry.
. Rano zanim podniosłem się z wyra sprawdziłem prognozę pogody, była średnia delikatnie mówiąc i nie chciało mi się wstawać. Zrobiłem to jednak po 45 minutach walki z sobą samym i wstałem na kawę. Następna prognoza mówiła o zagrożeniu burzami śnieżnymi i zacząłem się dygać. Wyszedłem przed hostel i pogoda nie była najgorsza, stwierdziłem, że chociaż spróbuję. Za miasto wyjechałem miejskim autobusem, a tam zacząłem łapać. Niestety tym razem chętnych do pomocy nie było i szedłem tak sobie kilka kilometrów. Nagle zatrzymał się bus, który chociaż nie oznakowany, wiedziałem że był taksówką. Podbiegłem jednak i przekazałem list autostopowy paląc frana, że o tym nie wiem. Pani za kierownicą zaczęła pokazywać gest pieniędzy, ale młoda para po przeczytaniu listu zaprosiła mnie do środka. Wyrzucili mnie dopiero na bramkach bo musiałem kupić bilet, powiedziałem, żeby nie czekali. Stałem i patrzyłem na górę, która miała mieć 5500m, ale jak się dowiedziałem w aucie samo Lijiang leży na prawie 3000m więc już góra nie była tak imponująca. Bilet kosztował 100 janków, a przez pogodę prawie nie widać było góry. Chmury rozeszły się na dosłownie 5 minut, albo mniej, więc pstryknąłem kilka fotek i postanowiłem zrobić przyjemny spacer otoczony górami i lasem. Cisza i spokój, naładowałem baterie ponad godzinnym relaksem, a później złapałem stopa do miasta. Przejechałem jednak 5km i poprosiłem o wysadzenie. Znowu zachciało mi się spaceru. Przed hotelem jeszcze zjadłem obiad, a po nim pracowałem nad blogiem. Zjadłem ostatnią kolację z ludźmi z hostelu, rozegrałem ostatnią partię bilarda i byłem gotowy na jutrzejszy powrót do Kunming po wizę do Wietnamu. Shangri La poczeka, a może nie musi. Zobaczę jeszcze inne piękne miejsca, nie ma co płakać :)

2 komentarze:

  1. Ja Ci też życzę niezapomnianych wrażeń i cudownych przeżyć . Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam! Fajny blog. czy interesuje nauka języka chinskiego przez skypa za darmo?http://preply.com/pl/chiński-przez-skype

    OdpowiedzUsuń