piątek, 16 stycznia 2015

DZIEN 36,37 - BARANIA GLOWA

   Rano obudzilem sie lekko nie swoj. Ciezko powiedziec, czy to przez zmiane strefy czasowej, czy moze inne powietrze. Nie bylo jednak najgorzej. Wszystkim dopisywaly humory i nawet maly grubasek nie byl juz tak wojowniczy. Wczorajsza biesiada pomogla nawet moim towarzyszom zapamietac moje imie. Nie czesto poza Polska zdarza sie, ze ktos nie dosc, ze wymowi, to jeszcze zapamieta "Bartosz". Nie Bart, nie Borsz, a dokladnie jak mnie rodzice nazwali :) Smiali sie tylko, tak jak i my z okreslenia "PAN". Czy powinnismy mowic pan Bartosz?
   Kolo poludnia nastapila wymiana pasazerow. Moi koledzy wysiedli, a na ich miejsca pojawili sie nastepni. Ja odpoczywalem po poprzednim dniu i kiedy na wiekszych stacjach lapalem zasieg pisalem z rodzina i znajomymi. Na jednej ze stacji odczytalem wiadomosc od Sulu z Aktau. W Almatach bedzie na mnie czekac ktos z jej znajomych i w jakis sposob mi pomoc na miejscu. Pewnie zaprowadzic do hostelu i moze napic sie kawy i pogadac o miescie. Pozniej dostalem nawet zdjecie jej kolezanki i numer telefonu, zebysmy na pewno odnalezli sie na stacji. Ciagle bylem w ciezkim szoku, ze dostaje taka pomoc od dziewczyny, ktora po prostu zapytalem na ulicy o numer autobusu na dworzec :)
   Kiedy skonczylem pisac i kontynuowalem gapienie sie w okno, moi sasiedzi zaprosili mnie na dol. Przywitalem sie, a najstarszy powiedzial, ze czas na posilek. Podziekowalem, ale o wykreceniu sie nie bylo mowy. No coz, pobrobujemy kazachskich specjalow. Na stol powedrowal talerz, na nim "cos" w reklamowce i miska. Starszy gosc powoli otworzyl reklamowke, a tajemnicze "cos" okazalo sie... gotowana, barania glowa! Polozyl wiec chlop na talerz gotowany, barani leb, po czym nozykiem odkroil sprawnie wszystkie kaski, takie jak uszy, nos, policzki, nawet oczy wydlubal i wszystko wrzucil do miski obok :) Nawet normalna baranina nie jest dla mnie przysmakiem, ale to bylo za wiele! Probowalem sie wykrecic i nawet rzucilem najbardziej nieracjonalne zdanie w odniesieniu do mojej osoby, czyli "jestem wegetarianinem" :) nawet problemy zoladkowe nie byly tu jednak usprawiedliwieniem, bo koledzy zmarszczyli czola i zaczeli wygladac na obrazonych. Pokazywali palcem na miske i powtarzali sprobuj, to pyszne. Zaczalem rozgladac sie za najmniej odrazajacym kawalkiem, z tej odrazajacej miski i udajac, ze smakuje niezle przezulem 3 kawalki (oka nie tknalem). Po tej uczcie rozlupali czaszke i kazdy wsunal po lyzeczce mozgu! Nie bylo to najlepsze danie w moim zyciu, ale przed wyjazdem obiecywalem sobie probowac roznych tego typu specjalow, wiec nie ma co plakac. Nowe doswiadczenie, a jednoczesnie zjednalem sobie nowych towarzyszy podrozy. Dwa baranie lby na jednym ogniu, moznaby powiedziec :) Mialem wiec do kogo otworzyc gebe, a nastepnego dnia step zaczal przechodzic w gory, wiec i seans za oknem stal sie ciekawszy. Najatrakcyjniejsza stacja postojowa byl Baykonur, gdzie od czasu Zwiazku Radzieckiego wysyla sie ludzi w kosmos, takie radzieckie NASA. Nie powiem, ze cos widzialem bo przejezdzalismy tam w nocy, ale bylem! Jakbym wysiadl i tak mialem nie wielkie szanse na autostopa na ksiezyc, wiec pojechalem dalej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz