środa, 28 stycznia 2015

DZIEN 59,60: 1600km AUTOSTOPEM NA RAZ

Z rana ciężka pobudka i jak zwykle pakowanie na ostatnią chwilę. Udało nam się jednak wyjść zgodnie z planem i okazało się to za wcześnie bo do pierwszego autobusu, który miał nas wywieźć za miasto było pół godziny. Zjedliśmy więc po bułce z mięsem, które sprzedawała kobieta na ulicy, a ja zaszedłem dodatkowo po kawę. Po śniadaniu wsiedliśmy w pierwszy autobus i po kilku przystankach przesiedliśmy się w drugi, na który też musieliśmy czekać. Było jednak na co bo był tak przepełniony, że myślałem, że nie wsadzę tam nosa. Nie dość, że zmieściłem się cały z moim plecakiem to jeszcze na każdym przystanku dosiadało się więcej osób. My jechaliśmy prawie godzinę do pętli autobusowej, z której widać już było jednak wylotówkę. Przeszliśmy kilkaset metrów i zaczęliśmy łapać stopa. Po 10minutach siedzieliśmy w aucie, już przywykłem do tej łatwizny. Mój pasażer na gapę siadł z przodu i prowadził rozmowę z kierowcą, a ja dzięki temu mogłem spokojnie gapić się w okno, kręcić ujęcia do filmu z podróży i choć raz nie martwić się tym, czy jest niezręcznie bo ja nie gadam z kierowcą :) Pomyślałem, że to jednak dobrze, że zabrałem tego gościa. To była łatwa i przyjemna podwózka na 300km, a zakończyła się na stacji benzynowej, gdzieś w Chinach. Tu zaczął się problem bo nikomu nie widziało się, żeby zabrać dwie osoby. Trzy razy nawet powiedzieli to nam otwarcie i kiedy mój pasażer na gapę mi to po ich odjeździe tłumaczył trzy razy chciałem mu przyłożyć, pytając czemu się więc z nimi nie zabrał. Nie mógł zrozumieć, że w pojedynkę będzie łatwiej. Dodać należy, że ze swoją miną smutnego człowieka i anemicznym sposobem machania był najgorszym autostopowiczem na świecie. Utknęliśmy na tej stacji na 4 długie godziny! Pojedliśmy, pogadaliśmy, a ja dodatkowo odpędzałem natrętne myśli, żeby od niego uciec. Żeby nie bylo, ze widzę tylko negatywne aspekty to przyznam, ze nauczyłem sie od niego kilku nowych słów po chińsku, dobre i to. Lubię też myśleć, że gdyby nie czas, który dzięki niemu straciłem nie poznałbym wszystkich świetnych ludzi, których później spotkałem. Gdyby nie kilka godzin obsuwki, każde następne wydarzenie byłoby inne, dlatego, staram się powtarzać w takich sytuacjach: "everything is good for something" (czyli mniej więcej: wszystko dzieje się w jakimś celu). W końcu po 4 godzinach najgorszego łapania stopa w historii i jednoczesnego przekonywania mnie co robię nie tak, mój kompan się poddał! Poszedł na pieszo do najbliższej stacji, a ja... złapałem stopa w 15 minut! Dwóch młodych gości zatrzymało się ciężarówką i jechali do samego Chengdu. Dwie godziny później przekroczyliśmy granicę prowincji Syczuan i zrobiło się już całkiem wiosennie, a widok za oknem nie pozwalał oderwać oczu. W Polsce zima, ja też ostatnimi czasy jechałem przez tereny, gdzie panowała zima, a tu wszystko zielone :) humor miałem świetny, towarzysze podróży widzieli to i cieszyli się, że mogli mi pomóc. Wieczorem zajechaliśmy na stację i zaprosili mnie do knajpy na bufet, pojedliśmy więc solidnie i przy okazji przypozowałem do kilku wspólnych fotek. Serio czasem mam wrażenie, że jestem takim misiem z Zakopanego, do robienia fotek z wakacji, tylko zamiast opłaty ludzie mnie podwożą. Trochę już zjeździłem w ten sposób, jeżeli fotka i to bez rozbierania ma robić za opłatę to mi to pasi :) To był czas kiedy chłopaki musieli zrobić przerwę, żeby w Chengdu być nad ranem, a nie w nocy. Mieli kimnąć kilka godzin, więc zajęli swoje dwa wyrka, a mi powiedzieli, że o tej godzinie i tak nic nie złapie, więc mogę kimać na siedzeniu. Skorzystałem bo mieli rację ze stopem, a lepiej kimnąć na siedzeniu niż na stacji. Obudziłem się kiedy ruszaliśmy, ale za chwilę dalej zasnąłem. Kolejna pobudka tuż pod Chengdu i zacząłem ogarniać swoje rzeczy. Na obwodnicy wysadzili mnie kiedy zaczynało wschodzić słońce, a ja musiałem się przetransportować kilka zjazdów dalej, na drogę w kierunku Kunming. Zamiast próbować łapać stopa na moim zjeździe wpadłem na genialny pomysł przejścia obwodnicą, ale na szczęście zrezygnowałem przy najbliższym zjeździe i przeszedłem "tylko" 5km. Ustałem i zacząłem łapać. Na obwodnicy było trochę trudniej, ale po około 30 minutach miałem podwózkę, gość mało nie spowodował wypadku ostro hamując i zajeżdżając drogę kierowcy po swojej prawej. Ciężko się było dogadać, wiedziałem, że jedzie do miasta i tylko kawałek będzie mógł mnie podwieźć, ale jakoś za pomocą mapy i migów wytłumaczyłem mu gdzie jadę ja. Po drodze pytał o coś, czego nie rozumiałem, ale zrozumiałem kiedy zaczął machać banknotem. Otworzyłem biedną kieszonkę, w której trzymam zawsze równowartość dwóch obiadów i pokazałem, że mam tylko pieniądze na jedzenie. Zawiózł mnie więc ziomek na mój zjazd, smutny co prawda, ale kiedy dawałem mu moje pieniądze powiedział, że nie trzeba. Może i troche oszukałem, ale za autostop się nie płaci, a jak chce w ten sposób zarabiać niech zostanie taksówkarzem :) Na bramkach policja nie pozwoliła mi łapać, tłumacząc, że to niebezpieczne, więc poszedłem zjeść makaron z wołowiną, a później na wariata bokiem obszedłem bramki i łapałem za nimi. Po kilku mniejszych i średnich stopach, z ludźmi którzy mówili trochę po angielsku, trafiła mi się para, która jechała prawie do Kunming, więc kilkaset kilometrów, jednak po angielsku nie mówili wcale. Syczuan i Yunnan okazały się jednak najpiękniejszą częścią Chin dlatego miałem co podziwiać. Dzień, czy dwa dni wcześniej dostałem wiadomość, że Anton i Olga, Rosjanie, z którymi rozdzieliłem się w Pekinie będą tego samego dnia w Kunming i nawet już zaklepali hostel, do którego i ja zmierzałem. Dziewczyny z Australii też miały się pojawić w okolicy, były więc spore szanse na miłe spotkanie. Dobrze po 17 para wysadziła mnie na stacji, trochę ponad 100km od Kunming. Pogoda była tak niesamowita, że nawet jeżeli nic już bym nie złapał to perspektywa biwakowania tutaj i podjechania tego kawałka z rana nie była straszna. Postanowiłem jednak próbować do zmierzchu. Łapałem tak uśmiechnięty od ucha do ucha przez godzinę, słońce zaczęło się chować za górami, a ja już rozglądałem się za miejscem na rozbicie namiotu. Nagle zatrzymał się samochód i to jeszcze do samego Kunming! Cieszyłem się, że jeszcze tego samego dnia zobaczę dobrych znajomych :) Po drodze kierowca powiedział, że jedzie do Xishuangbanny, do której bardzo chciałem jechać i bardzo mocno to rozważałem, ale jednak byłem umówiony i nie chciałem myśleć tylko o sobie. Po 21 byliśmy w mieście, a ja zacząłem kombinować jak dostać się do hostelu. Spotkana na przystanku dziewczyna rozpisała mi autobusy, łącznie z nazwami przystanków, gdzie mam się przesiąść, a gdzie wysiąść, po czym wsiadła ze mną do pierwszego z nich. Tłumaczyła mi bardzo dokładnie jak będzie wyglądał przystanek, gdzie miałem się przesiąść, aż w końcu powiedziała: o to był ten budynek, o którym ci mówiłam, powinieneś wysiąść na poprzednim przystanku :/ nie wiem po co mi tłumaczyła, skoro jednak jechała dalej niż ja, ale nie drążyłem tematu. Podziękowałem, wysiadłem i wróciłem żeby złapać drugi autobus. Po całej trasie znalazłem bez większych problemów hostel, wcinając po drodze pierożki z mięsem ze straganu koło dworca. Meldując się zapytałem, w którym pokoju jest rosyjska para, ale okazało się, że pomimo rezerwacji jeszcze nie dotarli. Tez jadą kawał drogi na stopa, więc pewnie będą jutro. Wziąłem prysznic i padłem na twardym jak kamień łóżku.

1 komentarz:

  1. Nic nie dzieje się bez przyczyny , a Ty radzisz sobie świetnie...

    OdpowiedzUsuń