poniedziałek, 26 stycznia 2015

DZIEN 55,56 MROZNY CAMPING

Z rana zebrałem rzeczy i ruszyłem za mury. Stopa złapałem w 5minut i wręcz nie mogłem się nadziwić jak łatwo mi to przychodzi, w kraju, w którym problemem jest jakiekolwiek porozumiewanie się, zamówienie obiadu, czy zakup biletu autobusowego. Dwoma stopami pokonałem duży fragment trasy do Xi'an aż w końcu na jednej ze stacji coś poszło nie tak, nie dogadałem się z młodym kolesiem i zawiózł mnie do miasta pod budynek dworca :/ w perspektywie miałem poddać się i jechać autobusem, albo stracić mnóstwo czasu na wydostanie się z powrotem na autostradę. Poddawać się jeszcze nie chciałem więc próbowałem łapać, ale nie było to miejsce do tego stworzone, w końcu dwie kobitki zgodzily się mi pomóc i przewiozły przez całe miasto, prawie na przedmieścia. Przeszedłem jeszcze ze 3 km, ale robiło się już ciemno, na stopa były małe szanse, a nie chciałem i tak przyjeżdżać do Xi'an w środku nocy. Jako że dzień był ciepły postanowiłem rozbić namiot i ruszyć z rana, było to jedno z najgorszych miejsc na kemping, ciągle w mieście tylko nieźle ukryte w krzakach. Jedząc na kolacje gotowane jajka, ogórki i chleb, które dostałem jako wyprawkę od dwóch kobitek zobaczyłem w oddali całkiem niezłe fajerwerki, których nie widziałem poprzedniej sylwestrowej nocy. Miły akcent nawet mimo, że Chińczycy nie obchodzą w tym samym czasie nowego roku. Zgodnie z ich księżycowym kalendarzem będą ciężko imprezować przez dwa tygodnie z apogeum w Nowy Chiński Rok, który tym razem wypada 18 lutego. Chciałbym w tym wziąć udział, ale moja wiza straci ważność miesiąc wcześniej. Fajerwerki, które widziałem z namiotu były ostatnią miłą rzeczą tej nocy, zaraz po nich przyszedł mróz! Zacząłem żałować pomysłu z namiotem bo w nocy temperatura spadła poniżej -10 stopni. Zarzuciłem więcej ciuchów, upchałem ogrzewacze, które kupiłem na takie okazje, w skarpety i rękawiczki, opatuliłem się śpiworem, ale i tak do rana czułem, że walczę o swoje życie. Kiedy w końcu zaczęło się rozjaśniać wyskoczyłem się poruszać i zwinąć szybko moje graty. Wychodząc na ulicę moje palce u nóg ciągle były zamarznięte, a ja obawiałem się odmrożeń. Na szczęście po 15minutowym spacerze krążenie zaczęło wracać, a ja złapałem kolejnego stopa. Zabrała mnie rodzinka, 4 osoby i pełen bagażnik, ale jakoś mnie wcisnęli, jechali też do samego Xi'an. Po drodze podziwiałem widoki, a w przerwie na toaletę narysowałem żołnierza w zbroi i napisałem liczbę 8000 tysięcy po czym pokazałem kierowcy. Mimo kompletnego braku talentu z mojej strony, od razu wiedział że chodzi o terakotową armię i obiecał wysadzić mnie przy odpowiednim zjeździe bo muzeum jest kawałek przed miastem. Czyli jednak zobaczę to wielkie dzieło, które podczas naszych rozmów tak zachwalała April, z którą znamy się z pekińskiej gwiazdki. Od zjazdu też poradziłem sobie łatwo i już kolo godziny 11 byłem pod kasami, ku mojemu rozczarowaniu parkingi były pełne, a ja zacząłem dostawać wysypki na widok tłumów turystów. W kasie kolejne rozczarowanie, bilet za 60zl, podszedłem więc z kolejką studentów i nie patrząc w oczy kasjerce rzuciłem 30zl na bilet ulgowy, który na szczęście bez pytań mi sprzedała. Zostawiłem plecak w darmowej przechowalni, po czym ruszyłem zadowolony do wejścia. Na bramce strażnik zapytał mnie niestety o legitymację, chwila niepewności i do głowy przyszedł mi pomysl. Zaczalem mowic do goscia kompletne glupoty po polsku. Gosc przeszedl z chinskiego na angielski, ale ja ciagle udawalemm, ze nie rozumiem. Probowal, pokazywal, az zrezygnowany kazal mi przejsc dalej, udalo sie :) samo muzeum robi niesamowite wrazenie i bardzo mi sie podobalo, jedyne co przeszkadzalo to te tlumy. O samej wystawie opowiadalem w jednym z wczesniejszych wpisow wiec nie bede sie powtarzal. Powiem jedynie, ze sie nie zawiodlem.
     W drodze powrotnej znowu zlapalem stopa w 5minut i juz mnie to nawet przestalo dziwic. Dwoch gosci, ktorzy akurat byli w pracy postanowilo, ze nadrobia kawalek i zawioza mnie pod sam hostel. O sam nocleg powaznie sie obawialem, bo mial byc to moj najtanszy hostel w zyciu, za miejsce na sofie w salonie mialem zaplacic 5 yuanow czyli 2,5zl :) Na poczatek poszedlem jednak cos zjesc bo bylo juz popoludnie, a ja wciaz bez sniadania! Wciagnalem wiec nosem wielka porcje ryzu z warzywami i zupe, a pozniej zaczalem szukac mojego noclegu. Udalo sie po jakiejs godzinie, chociaz do przejscia mialem 5 minut bo miejsce wogole nie bylo oznaczone, a znajdowalo sie w budynklu mieszkalnym, w prywatnym mieszkaniu. W koncu jednak dotarlem i musze powiedziec, ze warunki byly nienajgorsze, a biorac pod uwage cene bylo luksusowo. Nie potwierdzily sie kiepskie opinie, ktore znalazlem w internecie, a pisane przez turystow, ktorzy chcieliby 5 gwiazdek i to najlepiej za darmo, Boze jak ja ich szczerze nie cierpie :) Tego dnia chcialem lyknac aspirynke i szybciej sie polozyc bo po poprzedniej nocy czulem, ze cos mnie bierze. Zanim sie jednak polozylem chcialem zobaczyc chociaz kawalek miasta, wybralem sie wiec do muzulmanskiej dzielnicy, ktora jest jednym, wielkim targiem z jedzeniem. Nauczony rozczarowaniem z Pekinu nie liczylem na wiele, ale na miejscu wiedzialem, ze dobrze trafilem. Pelno jedzenia, zapachow, makaronu przygotowanego przed klientem, slodyczy, swiatel i glodnych ludzi. Spedzilem tam dobre 3 godziny i pojadlem makaronu i wolowiny na nastepne kilka dni. Do hostelu wrocilem na pieszo i byl to calkiem dlugi spacer. Szybko zasnalem i liczylem, ze do rana wroce do formy.

1 komentarz: