niedziela, 25 stycznia 2015

DZIEN 48 DZIWNA ŻYWNOŚĆ

To był jeden z cięższych poranków w podróży. Chociaż byłem bardzo zadowolony po poprzednim wieczorze to z rana nie miałem energii, żeby zejść na normalne śniadanie. Leżałem jak zwiędnięta roślina i poruszałem tylko okiem szukając, niestety bez skutku, jakiejś butelki wody. Wstałem dopiero koło 12, a na śniadanie zamówiłem herbatę :) jedyną osobą, w hostelowej restauracji była April, ale ona cały poprzedni wieczór piła tylko herbatę. Usiedliśmy razem i rozmawialiśmy godzinę, głównie na temat Chin, a kiedy mój żołądek wrócił do życia wyszliśmy na śniadanie. Ja zjadłem sycące mante, czyli pierożki z mięsem, a April zaczęła skakać jak dziecko, kiedy zobaczyła piekarnie i mogła zjeść wielką, słodką bułkę. Wracając wzięliśmy jeszcze po ciepłym soku śliwkowym i cieszyliśmy się przyjemnym słońcem w ten mroźny, grudniowy dzień. Po śniadaniu wróciliśmy do hostelu, bo April musiała zabrać rzeczy, tego dnia jechała do Xi'an oglądać Terakotową Armię, czyli rzeźby około 8000 żołnierzy naturalnych rozmiarów, wykonane z polecenia jednego z chińskich władców i zakopane razem z nim po jego śmierci. Historia ta nie była opisana w żadnych księgach, więc nie była powszechnie znana, aż do roku 1976, kiedy to farmer kopiąc studnie na swoim polu natknął się na jedną z figur. Co ciekawe figury były wykonane przez różnych artystów i podobno nie ma wśród nich dwóch identycznych. Widziałem kiedyś dokument na ten temat, niestety, tym razem do Xi'an się nie wybierałem. Kiedy żegnałem się z April w restauracji siedział już Ema i opowiedział mi o ciekawym miejscu niedaleko Pekinu. Miasto nazywało się Datong, a niedaleko, w górach znajdywały się Wiszące Świątynie wybudowane na zboczach. Zdjęcia zrobiły na mnie duże wrażenie więc zaczęliśmy rozmawiać na temat wycieczki do Datong. Ja byłem już umówiony na jutro, z 3 dziewczynami z Australii na Wielki Mur, ale po tym mogłem jechać do Datong. Ema powiedział, że mu to pasuje i zaczął szukać połączeń, a ja wrzuciłem zapytanie na couchsurfing, czy ktoś w mieście mógłby przenocować dwóch wariatów jadących dookoła świata i planujących przystanek w Datong. Odpowiedź od Wanga przyszła w niecałe pół godziny i mieliśmy darmowy nocleg. Nie minął kwadrans, kiedy do restauracji przyszedł Pierre, powiedzieliśmy mu o naszych planach i niemal natychmiast zapytał czy może dołączyć. Pomyślałem, że to będzie ciekawy wypad, martwiłem się tylko co powiedzieć Wangowi, który zgodził sie przenocować dwójkę ludzi. Zanim cokolwiek wymyśliłem przyszły dziewczyny z Australii i też podłapały pomysł, była nas już 6 :) cieszyłem się, że taką grupą opuścimy Pekin, ale musiałem powiadomić naszego hosta, że jednak wybierzemy hostel bo nasza grupa się nieoczekiwanie powiększyła. Wang odpisał, że jeżeli mamy materace, śpiwory i nic przeciwko spaniu na podłodze to możemy wpaść wszyscy! Nie mogłem uwierzyć, że chce przenocować 6 nieznajomych, ale humory nam dopisywały. Dziewczyny zapytały czy chcemy dołączyć do zakupów w centrum handlowym, a my, kiedy już przestaliśmy się śmiać z tego pomysłu zebraliśmy się do Świątyni Nieba. Organizacja nie szła tego dnia najlepiej więc będąc już prawie w parku chłopy zorientowali się, za 5 minut zamkną świątynię, a co lepsze dzień lub dwa wcześniej zrobili to samo! Nie wyciągnęli wniosków i teraz mieli po raz kolejny obserwować zamykające się przed nosem drzwi. Po przejściu krótkiego spaceru i dojściu na miejsce tak właśnie się stało. Można było zwiedzać jeszcze przez pół godziny, ale straciliśmy szansę zakupu biletu, bo kasę zamykali kiedy ją mijaliśmy. Szkoda, bo drugi raz tu nie przyjadę. Ruszyliśmy na około muru i przy kolejnym wejściu podeszliśmy do bramek, żeby rzucić okiem, chociaż z daleka. Jakiś baran wykłócał się z dziewczynami sprawdzającymi bilety i próbował wejść bez biletu, co później zresztą zrobił. Dzięki temu, że my nie robiliśmy scen i nawet kręciliśmy z niedowierzaniem głową na znak solidarności z nimi, dziewczyny pozwoliły nam wejść na trochę bez biletu. Pierwszy i ostatni raz w Chinach ktoś pozwolił nam wejść bez biletu, a te są wszędzie. Wiadomo, że płaci się w muzeum, czy parku narodowym, ale tam każda góra, czy jezioro są otoczone płotem i gdzieś na pewno ustawiona jest budka z panią kasującą za wejście. W środku chodziliśmy, aż kazali nam opuścić teren zamykając, bo świątynia jest położona w ładnym parku (do którego kupić trzeba bilet, zanim kupi się bilet do świątyni) i sama też jest przyjemnym miejscem na spacer, tym bardziej, że akurat zachodziło słońce i wszystko nabrało ciepłych kolorów. Po wyjściu pojechaliśmy szukać ulicznego targu z jedzeniem i popróbować różnych, dziwnych wynalazków. Oczekiwałem małych straganów z ulicznym jedzeniem, wciśniętych pomiędzy stare budynki, ale rozczarował mnie widok, który zastaliśmy. Nowe namioty, ustawione na długości 200-300m, wszystko urządzone identycznie i wyeksponowane na ulicy tuż przed kolorowymi i wielkimi biurowcami. Jedzenie też nie było jakimś specjałem tylko maszynką do wyciągania pieniędzy z głupich turystów, niestety tego dnia też nimi byliśmy. Jedliśmy oprócz zwykłych naleśników z warzywami, czy owoców w karmelu też takie rarytasy jak wąż czy robaki. Nie chciałem przesadzać z tymi wynalazkami, a można było zjeść też skorpiona, psa, pająka i wiele innych. Dla mnie na ten dzień wrażeń starczyło, po powrocie do hostelu siedzieliśmy jeszcze przy piwku w barze i spać znowu poszedłem późno. Następnego dnia miałem jechać na chiński mur.



1 komentarz:

  1. chiński mur...... marzenia zmienią się w rzeczywistość , to musi być cudowne uczucie

    OdpowiedzUsuń