sobota, 17 stycznia 2015

DZIEN 42 - KONIEC KAZACHSKIEJ PRZYGODY I REJS W NIEZNANE

   Rano pobudka, Anastasya zaczela robic sniadanie, a ja jak zwykle pakowac sie na ostatnia chwile. W miedzyczasie wstal tez Alex zjedlismy ostatni, wspolny omlet (przynajmniej tej zimy). Pozniej taksowka na dworzec, gadanie przez prawie godzine bo autobus musial sie spoznic i zachwyty nad samym autobusem, kiedy w koncu sie pojawil. Wygladal imponujaco, ale jako, ze byl chinski spodziewalismy sie klopotow. Te zaczely sie jeszcze na dworcu, gdzie kierowca 30 minut walczyl z drzwiami, ktorych "za Chiny" nie mogl otworzyc. Pozniej prawie godzina postoju zaraz za dworcem i lozka w rozmiarze S-asian. Nie ma co narzekac, 24 godziny wytrzymam w lezacym przykucu, tzw pozycji embrionalnej ;) tym bardziej ze za oknem ciekawy film: gory, kaniony, rzeki i wiejski folklor. W koncu i sama granica, ktora okazala sie najpilniej strzezona z dotychczas przeze mnie widzianych. 6 roznych straznikow sprawdzalo nasze paszporty, obszar przygraniczny ciagnal sie kilometrami i uslany byl gesto drutem kolczastym i samo przejscie granicy zajelo dobre dwie-trzy godziny. Nigdzie nie bylo lazienki (no dobra byla, ale nie czynna), ani miejsca zeby naladowac telefon, ani jadlodajni czy chociazby sklepu. Kiedy w koncu oddano nam paszporty nasz autobus ciagle trzepano. Kazach poznany w autobusie powiedzial, ze to zajmie jeszcze dobra godzine i mozemy przejsc sie 15minut do miasta, zjesc cos, a kierowca po nas zajedzie pod knajpe. Znal sie troche bo jezdzil raz na trzy miesiace po ciuchy, ktorymi handlowal w Almatach. Poradzil co zjesc, gdzie, za ile wymienic pieniadze i nauczyl pierwszych kilku slow po chinsku. Po posilku do autobusu i spac, a rano male (4mln), przygraniczne (700km od granicy) chinskie miasto Urumqi, w ktorym mialem juz zorganizowany nocleg przez couchsurfing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz