piątek, 30 stycznia 2015

DZIEŃ 62 - AUTOSTOP W CENTRUM MIASTA

Z rana wymeldowałem się z hostelu i nawet nie zadałem sobie tym razem trudu z wyjazdem na koniec miasta. Ustałem na ruchliwej ulicy obok i zacząłem łapać. Było trochę trudniej niż zazwyczaj, ale po pół godziny i tak złapałem. Kobieta powiedziała, że może mnie zabrać za miasto na bramki, bomba! Na bramkach po 5 minutach miałem już następną podwózkę na 150km. Jak zazwyczaj kierowca nie mówił po angielsku, a ja, też jak zazwyczaj nie mówiłem po chińsku. Nie przeszkodziło to jednak kierowcy pokazać mi tysiąca fotek swojej córki, chyba chciał mi ją pogonić, ale księżniczką nie była, więc nie dopytywałem. Dojeżdżając do swojej miejscowości gość gadając przez telefon podał mi go, a ja po chwili rozmawiałem po angielsku z jego żoną. Okazało się, że to jej zdjęcia mi pokazywał i chciał powiedzieć, że żona jest u rodziny więc nie może mnie zabrać na rodzinny obiad, ale będzie mu miło, jak zjemy w restauracji jego brata. Nie wypadało odmówić :) po chwili siedzieliśmy przy stole zastawionym jak u nas na gwiazdkę. W ogóle Chińczycy kładą na stół więcej potraw niż jest ludzi przy stole, a później mnóstwo jedzenia wywalają. Po obiedzie jeszcze obowiązkowa fotka i ruszyłem dalej. Do Shangri La, gdzie miałem jechać jeszcze 550km, a jutro wieczorem cofne się na spokojnie do Lijiang, gdzie byłem umówiony z Kate, dziewczyną z couchsurfingu, która też akurat zwiedzała okolice. Następny stop zabrał mnie do małego miasteczka (2mln ludzi więc w Chinach mikroskopijnego) Dali. Cisza, spokój, woda, gdzie mogłem połapać ryby i ładny park na relaks. Postanowiłem tu zostać, przeszedłem cały park, posiedziałem godzinę na rybach i nic nie złapałem, zjadłem smaczny obiad (ryż z kurczakiem i sosem sezamowym) i zmieniłem zdanie, jednak jadę do Lijiang dzisiaj. Czasami freestyluje za bardzo i nie mogę się zdecydować :) Młoda para, która się zatrzymała nie rozumiała dlaczego chcę jechać w tą stronę, ale powiedzieli, że mogą zabrać mnie do lotniska. Następnie przeszedłem 500m i zatrzymał się bus, którego nie zauważyłem i nie łapałem. Stary rolnik wracał z targu załadowany warzywami i pokazał, żebym wskakiwał, miałem tylko powiedzieć stop kiedy trzeba. W aucie intensywnie pachniało kolendrą, a ja wcinałem świeżutkie mandarynki, którymi poczęstował mnie gospodarz. Po 5 minutach jazdy sielanka się skończyła bo zauważyłem, że w tym miejscu nie ma wjazdu na autostradę, a droga którą jedziemy przecina ją pod spodem. Postanowiłem jednak zobaczyć, gdzie mnie ta pomyłka zaprowadzi i pojechałem ze starym rolnikiem, pędzącym na złamanie karku serpentynami w górach do swojej wioski. Jak to możliwe, że jeszcze nie widziałem w Chinach wypadku skoro oni tak jeżdżą? Po 30km w pięknej okolicy powiedziałem w końcu, że generalnie to jadę do Lijiang i muszę się cofnąć, zatrzymaliśmy się i pierwsze przejeżdżające auto zabrało mnie w drugą stronę. Góry są w tym miejscu piękne, ale myśl o tym, że mógłbym wypaść z trasy w przepaść z farmerem, wioząc kolendrę była nie ciekawa. Mój nowy kierowca, młody chłopak jechał bardzo spokojnie i nawet nieźle radził sobie po angielsku. Pogadaliśmy o podróżach i życiu w Chinach, a kiedy dowiedział się, że będę dziś kimał w namiocie nawet zaoferował miejsce w rodzinnym domu swojej żony. Powiedziałem, że nie skorzystam bo nie chcę robić kłopotu. Generalnie przyznam, że powiedziałem tak z grzeczności, ale kolega propozycji nie powtórzył więc zostało kimanie w namiocie. W mieście znalazłem wifi i doczytałem, że stare miasto Dali znajduje się 13km poza miastem, postanowiłem się przejść. Nie liczyłem, że po ciemku jeszcze coś złapie, a jednak się udało i 3 koleżków nie mówiących po angielsku nie dość, że zawieźli mnie na miejsce przy pomocy tłumacza (dziewczyny jednego z nich, z którą rozmawialiśmy po angielsku) to jeszcze zaprowadzili do hotelu znajomego, w którym zostałem za darmo :) Połaziłem wieczorem po bardzo ładnej starówce, wypiłem piwko i zjadłem dwie bułki z gotowaną wołowiną, a później wróciłem do hotelu. Wymieszałem swoje plany na ten dzień i kilka razy je zmieniałem, ale jutro na pewno Lijiang :) Muszę też znaleźć czas na Shangri La, każdy mówi, o tym miejscu jako jednym z najpiękniejszych w Chinach. Nie mogę się doczekać!

1 komentarz:

  1. Kochanie prędzej czy później będzie Lijiang to chyba nie takie ważne. Ważny jest klimat a tego chyba w Chinach nie brak. Podziwiam Cie i jestem z Ciebie dumna.

    OdpowiedzUsuń