wtorek, 7 kwietnia 2015

DZIEN 134-139 GORY POLNOCY

Po kilku dniach w Bangkoku przyszedl czas, aby ruszyc sie z miejsca. Tego samego dnia Alice jechala na poludnie Tajlandii, odpoczywac na wyspach, a ja godzine pozniej wsiadlem do autobusu jadacego na polnoc. Po ostatnich przygodach potrzebowalem miejsca, gdzie sie zrelaksuje i znajde inspiracje do kontynuowania podrozy. Niestety, w ostatni dzien pobytu w stolicy dostalem kiepska wiadomosc. Wiza do Australii, o ktora chcialem sie starac, jest limitowana dla poszczegolnych krajow, a limit dla Polski zostal juz wyczerpany na rok biezacy. Zabolalo, ale takie zycie. Zaczalem juz sie zastanawiac co dalej i szukac dla siebie najlepszego rozwiazania. W pierwszej kolejnosci mialem spedzic kilka dni w Chiang Mai i wydobrzec bo zlapala mnie paskudna angina (podobno nieszczescia chodza parami, a u mnie ostatnio maszeruja calym oddzialem, ale luz, damy rade). Na miejscu mialem byc o 7 rano, jednak zamiast tego przyjechalismy o 5 rano, a kierowca oznajmil tylko, ze czeka na nas auto do miasta i uciekl. Kierowca auta natomiast zazyczyl sobie dodatkowej oplaty i wtedy moja cierpliwosc sie skonczyla. Wrzucilem swoj plecak na dach i oznajmilem mu, ze kupilem bilet do Chiang Mai, a nie na przedmiescia i nie zamierzam wiecej placic. Uslyszalem, ze mam znalezc telefon i zadzwonic do agencji, ktora sprzedala mi bilet. Powiedzialem, ze nie mam do nich numeru, a poza tym to jego kledzy i niech sam dzwoni. Siedzialem juz wygodnie w aucie, kiedy zobaczylem, ze ten burek zdjal moj plecak i rzucil nim o ziemie. Wyszedlem z auta i zrobilem to samo z nim, tyle ze skonczyl na swoim aucie, a nie na ziemi. Podnioslem plecak i poszedlem w strone miasta, jak sie okazalo nie bylo tak daleko. Byla to kolejna proba wyciagniecia dodatkowych pieniedzy, a gosc trafil na moj zly dzien.
      Mniejsza o to, chyba zapisze sie na kurs medytacji :P Znalazlem tani hostel, gdzie poznalem wielu dobrych ludzi i karta sie odwrcocila. Zostalem tam kolejny tydzien, a w miedzyczasie udalo mi sie zrobic kilka fajnych rzeczy.
Jednego wieczora wyszedlem obejrzec derby Anglii, czyli mecz miedzy Liverpoolem, a Manchesterem United. Szczesliwie dla mnie, to goscie cieszyli sie ze zwyciestwa, a ja przy tych emocjach, rozpoczalem wieczor kilkoma piwkami w barze. Do hostelu przyjechalo dzis kilku nowych ludzi, wiec bedzie impreza. Po meczu zaszedlem do sklepu po jeszcze jedno piwko i wzialem... najtansze :) Na miejscu przywitalem sie z nowymi przybyszami i zaraz, jeden z nich, uswiadomil mnie, ze nie kupilem piwa tylko wino ryzowe. Kolezka byl wyraznie zmartwiony i powiedzial, ze kilka dni wczesniej tez zrobil ten blad i skonczyl marnie...cienias :) Siadlem do jednego ze stolikow i dalem sie namowic na "drinking card game", wszyscy przy stoliku siedzieli z pysznym piwkiem, a ja z dosc zdradliwym i niezbyt smacznym winem! Choc Manchester dal tego dnia powody do radosci, to dzieki temu, ze kolo mnie siedzialy dwie kolezanki wlasnie z tego miasta wznieslismy tez kilka toastow za zwyciestwo diablow. Ooooj nie skonczylem tego dnia dobrze, wlasciwie to nawet nie pamietam...cienias :)
      Obudzilem sie z pekajaca czaszka, ale z nadziejami na kolejny udany wieczor, bo z kolezanka i kolega z hostelu zaplanowalismy, ze pojdziemy na gale Muai Thai. Bylo to bardzo ciekawe wyderzenie, gdzie zobaczylismy 8 walk. Chociaz na pewno nie byl to najwyzszy poziom, to 3 byly bardzo dobre, z czego 2 zakonczyly sie bardzo efektownymi knock-outami. Najpierw Hiszpan przebiegl po przekatnej ringu i z wyskoku wjechal nogami na glowe przeciwnika z Tajlandii w dosc wyrownanej walce, a pozniej inny Taj wysokim kopnieciem w glowe poslal na deski Irlandczyka w pierwszych sekundach pojedynku! Nie mam za dobrych zdjec, bo swiatlo bylo kiepskie, ale trzema sie podziele:


 Przed walka sekwencja ruchow, rytual. Inny dla kazdej ze szkol, pozwalajacy sie rozciagnac przed walka, ale i okazac szacunek dla nauczyciela.

Pozniej walka!

Walka wieczoru sie nie odbyla. Przeciwnik tego, o to kozaka uciekl z ringu. Maly mistrz zaprezentowal nam za to umiejetnosci walczac z cieniem obok ringu :)

Przed wyjazdem z Chiang Mai, chcialem jeszcze polazic po dzungli. Jako, ze w hostelu siedzialem chory przez okolo tydzien, wlasciciele zaproponowali mi duza znizke na trekking, skorzystalem. Wstalem rano i czekalem, az podjedzie po mnie auto. Pozbieralismy ludzi po innych hotelach i ruszylismy za miasto, pierwszy przystanek: farma motyli i orchidei. Generalnie jak ktos lubi kwiatki i motylki pewnie by mu sie spodobalo, ja ziewalem, ale wiedzialem, ze nie dla tego miejsca zdecydowalem sie dzis ruszyc. Pozniej pojechalismy na wies, gdzie rozpoczelismy ponad 2-godzinny trekking do wodospadu. Po drodze mijalismy wioske Akha, ktora stanowilo kilka bambusowych chat w dzungli. Nikogo jednak tam nie bylo, bo mieszkancy caly dzien pracuja na polach, a wracaja dopiero wieczorem. Nasz przewodnik opowiedzial nam, ze jedna chatke z bambusa kilku ludzi buduje w 3 dni, a trzeba budowac nowa raz na 3 lata, bo bambus przez ten czas niszczy sie calkowicie. Czas dla tych ludzi plynie jednak zupelnie inaczej. Ja natomiast zastanawialem sie dlaczego nasz przewodnik ciagle niesie ze soba proce. Od wioski Akha mijalismy zawieszone wysoko na drzewach butelki plastikowe i za kazdym razem przewodnik demonstrowal nam swoje umiejetnosci, dobry byl skubaniec :) Po trekkingu pojechalismy do ludzi zajmujacych sie sloniami. Pokarmilismy je bananami i trzcina cukrowa, a pozniej zaproszono nas na jazde. Usiadlem i od razu poczulem sie jak OSIOL, typowy turysta i dlatego po 2 minutach poprosilem, zeby pozwolili mi zejsc. Bylo to niewygodne dla mnie, dla slonia i generalnie wedlug mnie jest to atrakcja dla najbardziej nieswiadomoch turystow, NIE POLECAM! Karmienie za to bylo zajebiste, ze sie tak wyraze :) 
         Tu kilka zdjec z tej wycieczki:
Poczatek trekkingu
Karmienie zioma
Wodospad, do ktorego szlismy przez dzungle
I slon na wypasie :)

Na koniec jeszcze splynelismy rzeka w duzych pontonach. Nie zanosilo sie na adrenaline, bo poza pora deszczowa rzeka nie nalezy do najbardziej wartkich, ale kiedy po 5 minutach zerwal sie BARDZO ulewny deszcz i w oddali widzielismy blyski i slyszelismy grzmoty zaczela sie zabawa. Przez dobra godzine wioslowalismy, z czego ponad polowe w strugach deszczu. Po wszystkim moglismy skorzystac z prysznica w wiosce i chwile odpoczac, a ja podszedlem do starszej pani, ktora zdawala sie palic wielkie, tluste cygaro :) Nie bylo to jednak cygaro, a wlasnej roboty papieros. Ta pani brala lisc bananowca, wrzucala troche suszonego tytoniu i owocu Sweet Tamarine (chyba tak to sie pisze, nie wiem jak przetlumaczyc, ale owoc ma lupine jak orzeszki ziemne, a w srodku przypomina rodzynke z pestka) i zwijala w te wielkie cygaro, po czym odpalala i zaciagala sie wielkimi sztachami. Widzac moje zainteresowanie chciala mi je przehandlowac, a kiedy powiedzialem, ze nie mam kasy ze soba dala mi polowke na sprobowanie. Smak nawet niezly, ale tak mocne, ze az mi sie w glowie po tym zakrecilo.
     To byl juz koniec wycieczki i generalnie wrazen z Chiang Mai, bylem gotowy ruszyc dalej. Zastanawialem sie, czy ruszyc do Chiang Rai, czy Pai. Niedlugo na pewno cos wymysle. Chill...




czwartek, 2 kwietnia 2015

DZIEN 127-133 - WYJAAAAZD

Stało się, po przejechaniu około 3-4 tysięcy km, w Wietnamie i Kambodży sprzedałem swój motor. Czułem się dziwnie, przez całe życie nie lubiłem motorów i mówiłem, że nigdy nie zechcę się nauczyć na nich jeździć, a teraz... Sam nie wiem, polubiłem moją zieloną kupę złomu, która tyle razy zawodziła na trasie. Dzięki motorowi poznałem Wietnam bardzo dokładnie, na pewno nie dałbym rady tyle zobaczyć jeżdżąc autobusami. Poznałem też wielu świetnych ludzi (nie tylko mechaników, chociaż to była duża część poznanych ludzi). Dzięki jego sprzedaży stanąłem również na nogi, po tym jak w Kambodży straciłem całą kasę (nie fortunę, ale jednak). W każdym razie przemyśle zakup motoru po powrocie do domu.
Chwilę po tym, jak dobiłem targu, zacząłem się pakować i o 3:30 rano opuściłem hostel. Poprosiłem kierowcę tuk-tuka o znalezienie mi nocnego autobusu do Bangkoku. Niestety trafiłem na cielaka, który chciał mi sprzedać miejsce w drogim autobusie i zmarnowałem trochę czasu na jeżdżenie po agencjach turystycznych. Na nieszczęście dla niego, on nie trafił na cielaka i za umówioną kwotę kazałem mu jeździć, aż znajdzie mi odpowiedni autobus. W końcu się udało, ale autobus startował za 4 godziny, dogadałem się więc, że kupie bilet jeżeli będę mógł rozłożyć swój materac na piętrze, żeby już nie wracać przez całe miasto. Zgodzili się i dobiliśmy targu.
Rano szybkie śniadanko i spanie do granicy, którą przekroczyliśmy bez większych problemów. Tam poznałem Alice, Włoszkę, która jak się okazało też wybiera się do Australii. Ja wciąż nie mam wizy, bo Polacy nie mogą aplikować przez internet, a wszędzie w Azji słyszę, że przyjmują tylko aplikacje od posiadaczy lokalnych paszportów. Wysłałem więc kilka maili do biur australijskich i czekam na odpowiedź. Z Alice postanowiliśmy znaleźć jakieś miejsce w Bangkoku i pozwiedzać razem. Wylądowaliśmy na Kaho San Road, typowej imprezowni dla backpackersów i chociaż w nocy jest tam bardzo głośno to do końca pobytu byliśmy za leniwi na przeprowadzkę. Niestety, po historii z Kambodży kompletnie straciłem czujność i w tłumie ktoś wyciągnął mi z kieszeni moją kamerę gopro-podobną. Strata kamery jakoś mnie nie zabolała, za to filmy na niej...auuuć! Pierwszy wieczór w stolicy Tajlandii spędziliśmy piwkując z Alice i Sagą, Szwedką, która przyjechała tym samym autobusem i pierwszą noc spała w tym samym hotelu, co my. Idac ulica, co chwilę byliśmy zagadywani przez najróżniejszych handlarzy (kolega jednego z nich pewnie ma teraz moją kamerę) i ladyboyów. 30 razy oferowano nam ping-pong show, na ktorym moglismy zobaczyc najrozniejsze rzeczy (zyletki, papierosy, pileczki ping-pongowe) wychodzace z cipki pani na scenie. Dziewczyny byly mocno zdegustowane, wiec sie nie skusilismy :) Do konca dnia szwedalismy sie po okolicy, probujac pysznego jedzenia z ulicznych straganow i lokalnego piwa (mimo, ze ceny nie sa tu wygorowane, to piwo jest drozsze niz w Polsce, wiedza na czym najlepiej zarobic).
     Jednego z 6 nastepnych dni, jakie spedzilismy w Bangkoku, wybralismy sie z Alice na zwiedzanie swiatyn. Niedaleko hostelu zatrzymal nas Taj, w srednim wieku i zapytal dokad idziemy widzac nasze zagubione miny. Nie zdazylismy wydusic slowa, a on juz zabral nasza mape i zaznaczyl na niej najwazniejsze swiatynie. Zaznaczyl Top5 i Top 10 w Bangkoku, a takze zachwalal ThaiFactory jako miejsce, gdzie mozna zobaczyc jak szyje sie tu ubrania i nawet kupic cos po cenie hurtowej. Na koniec zapytal, czy mamy juz kupione bilety z Bangkoku w glab Tajlandii  i powiedzial, ktora z agencji turystycznych jest najtansza, oczywiscie tez zaznaczyl ja na mapie. Po wszystkim zapytal, jak chcemy sie tam dostac i podpowiedzial, ze w stolicy czesc tuk-tukow jest dofinansowana przez rzad, aby ulatwic poznanie miasta turystom. Nie uwierzylismy i grzecznie podziekowalismy, ale nasz "nowy przyjaciel" powiedzial, ze za objechanie 6 swiatyn, Thai Factory i agencji turystycznej zaplacimy po 10 Batow, czyli po ok 1zl. Zrobilismy oczywiscie wielkie oczy i zapytalismy, gdzie mozemy znalezc taki tani transport. Uslyszelismy, ze rzadowe tuk-tuki maja tajska flage i...szczesliwie i "zupelnie przypadkowo", jeden z nich akurat nadjezdzal. Upewnilem sie, pytajac kierowcy o cene i wsiedlismy. Na poczatek LuckyBudda- wyprosmy troche szczescia na dobry poczatek dnia. Kierowca czekal na zewnatrz, a my w swiatyni zostalismy zagadani przez Taja, jedyna osobe poza nami wewnatrz.
-Jak tu trafiliscie?
Dumny, opowiedzialem mu historie rzadowego tuk-tuka.
-Tak, to swietne rozwiazanie i kosztuje tylko 40B!
-My zaplacilismy 20!
-musisz swietnie negocjowac! Widzieliscie juz ThaiFactory? Ja jezdze tam bardzo czesto w niedziele, bo wtedy nie placi sie podatku i wszystko jest 30% tansze. Dzis np. kupilem jeansy. Na prawde warto tam jechac!
Po wyjsciu bylismy jeszcze szczesliwsi z okazji jaka dorwalismy. Dwie nastepne swiatynie i w koncu pojechalismy do ThaiFactory. Nie bylo to nic innego jak zwykly krawiec jakich tu pelno, a na dodatek cena (o ktora spytalismy tylko z ciekawosci) byla znacznie wyzsza niz zazwyczaj. W tym momencie wiedzielismy juz, ze cos jest nie tak. Podziekowalismy i wyszlismy, ale gralismy swoje role dalej. Udawalismy, ze jestesmy pod wrazeniem. Kierowca chcial jechac do agencji turystycznej, ale powiedzielismy, ze najpierw chcemy zobaczyc swiatynie, zeby byc w lepszym humorze przed kupnem biletu. Przeszlo i pojechalismy ogladac 45m lezacego Budde (Budda wielkosci ciezarowki, pod dachem zrobil na nas ogromne wrazenie), Zlota Gore, z ktorej podziwialismy panorame miasta i stojacego Budde. Ten ostatni to wielki, zloty (raczej pozlacany) Budda, ktory skojarzyl mi sie z Jezusem w Swiebodzinie i megalomania ludzi, ktorzy to postawili.
 Kiedy do obejrzenia zostala ostatnia swiatynia, ktora na ten dzien zaplanowalismy kierowca powiedzial, ze agencja jest po drodze, weszlismy. Wypytywalismy jednak wczesniej o cene biletu i wiedzielismy, ze bilet autobusowy do Krabi, gdzie jechala Alice kosztowal ok. 600-700B. W agencji, do ktorej zawiozl nas nasz kierowca (najtanszej w miescie) pan zazyczyl sobie 1700B! Wyszlismy natychmiast i chcielismy zakonczyc wycieczke, ale kierowca nas uspokoil i powiedzial, ze wezmie nas do innej, tanszej. Czemu nie wziales nas do tanszej od razu przyjacielu? Pomyslalem, ale zachowalem to dla siebie. W kolejnej agencji chcieli 1500B, co kompletnie pokazalo dlaczego nasz tuk-tuk byl tak tani. Tajowie to nie glupi narod, jednak maja swiadomosc, ze wiekszosc turystow przyjezdza tu z duza kasa i nie ma nawet pojecia o cenach. Korzystaja z tego i w ten sposob zarabiaja calkiem dobre pieniadze. My jednak po wyjsciu powiedzielismy otwarcie, ze wiemy ze chca nas naciagnac i nie zamierzamy nic kupic. Nas kierowca sie wyparl, ale po chwili stwierdzil, ze jest strasznie zmeczony i musi nas tu zostawic i jechac do domu sie wyspac :) Nie narzekalismy, poza tym, ze stracilismy 15minut w ThaiFactory i dwoch agencjach, to objechalismy kilka ciekawych miejsc za 2zl. Przeszlo mi juz denerwowanie sie na ludzi, ktorzy probuja nas oszukac w poludniowo-wschodniej azji. Znajac historie tych krajow i majac pojecie o ich ekonomii, czasem jest to dla nich jedyne wyjscie. A ze czesto uda im sie oszustwo? Coz, traktuje to juz jako ich negocjacje ceny. Jezeli ktos ma duzo kasy i nie zada sobie trudu, zeby dokladniej wypytac? Ostatecznie wszystko jest warte tyle, ile druga osoba jest sklonna za to zaplacic. Bede jednak kazdego namawial do bardziej swiadomego podrozowania, wypytywania, interesowania sie lokalnymi zwyczajami, a nie zwyczajny przylot do hotelu i udawanie kogos lepszego bo obiad za 2 dolary to dla mnie jak darmo. Wrzucam kilka zdjec z Bangkoku bo znow dorwalem komputer i moge to zrobic. Do nastepnego!