czwartek, 2 kwietnia 2015

DZIEN 127-133 - WYJAAAAZD

Stało się, po przejechaniu około 3-4 tysięcy km, w Wietnamie i Kambodży sprzedałem swój motor. Czułem się dziwnie, przez całe życie nie lubiłem motorów i mówiłem, że nigdy nie zechcę się nauczyć na nich jeździć, a teraz... Sam nie wiem, polubiłem moją zieloną kupę złomu, która tyle razy zawodziła na trasie. Dzięki motorowi poznałem Wietnam bardzo dokładnie, na pewno nie dałbym rady tyle zobaczyć jeżdżąc autobusami. Poznałem też wielu świetnych ludzi (nie tylko mechaników, chociaż to była duża część poznanych ludzi). Dzięki jego sprzedaży stanąłem również na nogi, po tym jak w Kambodży straciłem całą kasę (nie fortunę, ale jednak). W każdym razie przemyśle zakup motoru po powrocie do domu.
Chwilę po tym, jak dobiłem targu, zacząłem się pakować i o 3:30 rano opuściłem hostel. Poprosiłem kierowcę tuk-tuka o znalezienie mi nocnego autobusu do Bangkoku. Niestety trafiłem na cielaka, który chciał mi sprzedać miejsce w drogim autobusie i zmarnowałem trochę czasu na jeżdżenie po agencjach turystycznych. Na nieszczęście dla niego, on nie trafił na cielaka i za umówioną kwotę kazałem mu jeździć, aż znajdzie mi odpowiedni autobus. W końcu się udało, ale autobus startował za 4 godziny, dogadałem się więc, że kupie bilet jeżeli będę mógł rozłożyć swój materac na piętrze, żeby już nie wracać przez całe miasto. Zgodzili się i dobiliśmy targu.
Rano szybkie śniadanko i spanie do granicy, którą przekroczyliśmy bez większych problemów. Tam poznałem Alice, Włoszkę, która jak się okazało też wybiera się do Australii. Ja wciąż nie mam wizy, bo Polacy nie mogą aplikować przez internet, a wszędzie w Azji słyszę, że przyjmują tylko aplikacje od posiadaczy lokalnych paszportów. Wysłałem więc kilka maili do biur australijskich i czekam na odpowiedź. Z Alice postanowiliśmy znaleźć jakieś miejsce w Bangkoku i pozwiedzać razem. Wylądowaliśmy na Kaho San Road, typowej imprezowni dla backpackersów i chociaż w nocy jest tam bardzo głośno to do końca pobytu byliśmy za leniwi na przeprowadzkę. Niestety, po historii z Kambodży kompletnie straciłem czujność i w tłumie ktoś wyciągnął mi z kieszeni moją kamerę gopro-podobną. Strata kamery jakoś mnie nie zabolała, za to filmy na niej...auuuć! Pierwszy wieczór w stolicy Tajlandii spędziliśmy piwkując z Alice i Sagą, Szwedką, która przyjechała tym samym autobusem i pierwszą noc spała w tym samym hotelu, co my. Idac ulica, co chwilę byliśmy zagadywani przez najróżniejszych handlarzy (kolega jednego z nich pewnie ma teraz moją kamerę) i ladyboyów. 30 razy oferowano nam ping-pong show, na ktorym moglismy zobaczyc najrozniejsze rzeczy (zyletki, papierosy, pileczki ping-pongowe) wychodzace z cipki pani na scenie. Dziewczyny byly mocno zdegustowane, wiec sie nie skusilismy :) Do konca dnia szwedalismy sie po okolicy, probujac pysznego jedzenia z ulicznych straganow i lokalnego piwa (mimo, ze ceny nie sa tu wygorowane, to piwo jest drozsze niz w Polsce, wiedza na czym najlepiej zarobic).
     Jednego z 6 nastepnych dni, jakie spedzilismy w Bangkoku, wybralismy sie z Alice na zwiedzanie swiatyn. Niedaleko hostelu zatrzymal nas Taj, w srednim wieku i zapytal dokad idziemy widzac nasze zagubione miny. Nie zdazylismy wydusic slowa, a on juz zabral nasza mape i zaznaczyl na niej najwazniejsze swiatynie. Zaznaczyl Top5 i Top 10 w Bangkoku, a takze zachwalal ThaiFactory jako miejsce, gdzie mozna zobaczyc jak szyje sie tu ubrania i nawet kupic cos po cenie hurtowej. Na koniec zapytal, czy mamy juz kupione bilety z Bangkoku w glab Tajlandii  i powiedzial, ktora z agencji turystycznych jest najtansza, oczywiscie tez zaznaczyl ja na mapie. Po wszystkim zapytal, jak chcemy sie tam dostac i podpowiedzial, ze w stolicy czesc tuk-tukow jest dofinansowana przez rzad, aby ulatwic poznanie miasta turystom. Nie uwierzylismy i grzecznie podziekowalismy, ale nasz "nowy przyjaciel" powiedzial, ze za objechanie 6 swiatyn, Thai Factory i agencji turystycznej zaplacimy po 10 Batow, czyli po ok 1zl. Zrobilismy oczywiscie wielkie oczy i zapytalismy, gdzie mozemy znalezc taki tani transport. Uslyszelismy, ze rzadowe tuk-tuki maja tajska flage i...szczesliwie i "zupelnie przypadkowo", jeden z nich akurat nadjezdzal. Upewnilem sie, pytajac kierowcy o cene i wsiedlismy. Na poczatek LuckyBudda- wyprosmy troche szczescia na dobry poczatek dnia. Kierowca czekal na zewnatrz, a my w swiatyni zostalismy zagadani przez Taja, jedyna osobe poza nami wewnatrz.
-Jak tu trafiliscie?
Dumny, opowiedzialem mu historie rzadowego tuk-tuka.
-Tak, to swietne rozwiazanie i kosztuje tylko 40B!
-My zaplacilismy 20!
-musisz swietnie negocjowac! Widzieliscie juz ThaiFactory? Ja jezdze tam bardzo czesto w niedziele, bo wtedy nie placi sie podatku i wszystko jest 30% tansze. Dzis np. kupilem jeansy. Na prawde warto tam jechac!
Po wyjsciu bylismy jeszcze szczesliwsi z okazji jaka dorwalismy. Dwie nastepne swiatynie i w koncu pojechalismy do ThaiFactory. Nie bylo to nic innego jak zwykly krawiec jakich tu pelno, a na dodatek cena (o ktora spytalismy tylko z ciekawosci) byla znacznie wyzsza niz zazwyczaj. W tym momencie wiedzielismy juz, ze cos jest nie tak. Podziekowalismy i wyszlismy, ale gralismy swoje role dalej. Udawalismy, ze jestesmy pod wrazeniem. Kierowca chcial jechac do agencji turystycznej, ale powiedzielismy, ze najpierw chcemy zobaczyc swiatynie, zeby byc w lepszym humorze przed kupnem biletu. Przeszlo i pojechalismy ogladac 45m lezacego Budde (Budda wielkosci ciezarowki, pod dachem zrobil na nas ogromne wrazenie), Zlota Gore, z ktorej podziwialismy panorame miasta i stojacego Budde. Ten ostatni to wielki, zloty (raczej pozlacany) Budda, ktory skojarzyl mi sie z Jezusem w Swiebodzinie i megalomania ludzi, ktorzy to postawili.
 Kiedy do obejrzenia zostala ostatnia swiatynia, ktora na ten dzien zaplanowalismy kierowca powiedzial, ze agencja jest po drodze, weszlismy. Wypytywalismy jednak wczesniej o cene biletu i wiedzielismy, ze bilet autobusowy do Krabi, gdzie jechala Alice kosztowal ok. 600-700B. W agencji, do ktorej zawiozl nas nasz kierowca (najtanszej w miescie) pan zazyczyl sobie 1700B! Wyszlismy natychmiast i chcielismy zakonczyc wycieczke, ale kierowca nas uspokoil i powiedzial, ze wezmie nas do innej, tanszej. Czemu nie wziales nas do tanszej od razu przyjacielu? Pomyslalem, ale zachowalem to dla siebie. W kolejnej agencji chcieli 1500B, co kompletnie pokazalo dlaczego nasz tuk-tuk byl tak tani. Tajowie to nie glupi narod, jednak maja swiadomosc, ze wiekszosc turystow przyjezdza tu z duza kasa i nie ma nawet pojecia o cenach. Korzystaja z tego i w ten sposob zarabiaja calkiem dobre pieniadze. My jednak po wyjsciu powiedzielismy otwarcie, ze wiemy ze chca nas naciagnac i nie zamierzamy nic kupic. Nas kierowca sie wyparl, ale po chwili stwierdzil, ze jest strasznie zmeczony i musi nas tu zostawic i jechac do domu sie wyspac :) Nie narzekalismy, poza tym, ze stracilismy 15minut w ThaiFactory i dwoch agencjach, to objechalismy kilka ciekawych miejsc za 2zl. Przeszlo mi juz denerwowanie sie na ludzi, ktorzy probuja nas oszukac w poludniowo-wschodniej azji. Znajac historie tych krajow i majac pojecie o ich ekonomii, czasem jest to dla nich jedyne wyjscie. A ze czesto uda im sie oszustwo? Coz, traktuje to juz jako ich negocjacje ceny. Jezeli ktos ma duzo kasy i nie zada sobie trudu, zeby dokladniej wypytac? Ostatecznie wszystko jest warte tyle, ile druga osoba jest sklonna za to zaplacic. Bede jednak kazdego namawial do bardziej swiadomego podrozowania, wypytywania, interesowania sie lokalnymi zwyczajami, a nie zwyczajny przylot do hotelu i udawanie kogos lepszego bo obiad za 2 dolary to dla mnie jak darmo. Wrzucam kilka zdjec z Bangkoku bo znow dorwalem komputer i moge to zrobic. Do nastepnego!










1 komentarz:

  1. Kochanie życzę Ci marzeń o które warto walczyć, radości, którymi warto się dzielić, przyjaciół z którymi warto być i nadziei bez której nie da się żyć. Uważaj na siebie i tam , gdzie jesteś zostawiaj po sobie tylko piękne i niezapomniane wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń