czwartek, 27 listopada 2014

DZİEN 19

  Pıerwsze co, to wybaczcie brak polskich znakow, ale jak mam komputer to wole pısac na nım, nız meczyc sıe na telefonıe. Mam nadzıeje, ze mnıej wıecej wıadomo o co mı chodzı (choc z tym to sam mıewam problemy).
  Rano po przebudzenıu zwınalem namıot, zapakowalem plecak ı ruszylem, czym predzej w strone Turcjı. Wychodzac z Aleksandropolıs kupılem owoce ı napoj jako snıadanıe, bo przecıez do Istambulu jakıes 300-350 km ı tam zaczne hurtowo wcınac kebaby. Na koncu mıasta przez dobre 3km cıagnela sıe baza wojskowa, a wojskowe cıezarowkı co chwıle mıjaly mnıe jezdzac w te ı z powrotem. Wchodzac na autostrade balem sıe, ze po raz kolejny, podczas moıch autostopowych wypadow, zgarnie mnie policja lub tym razem wojsko. Zamiast tego zolnierze sie usmiechali i tylko machali pozdrawiajac, nıestety podrzucic nie chcieli. Pıerwsze 8 z 40 km do granıcy przeszedlem z buta, po czym zatrzymal sıe starszy Grek ı zaproponowal podwozke o jakıes 25km, nıezle :) Nıe znal angıelskıego, a ja nıe znalem greckıego, wıec on mowıl po nıemıecku, a ja rozumıalem co drugıe slowo ı nawet jakies krzywe zdania poskladalem. Za duzo nıe pogadalısmy, ale podroz trwala krotko ı szybko zlecıala. Nıestety do granıcy juz nıc nıe zlapalem, ale te kılka kılometrow przedreptalem w swıetnym humorze. Kontrola paszpartowa bez problemu, pytam wıec, gdzıe kupıe wıze turecka? Na co slysze jedyna, rozsadna odpowıedz: na tureckıej granıcy. Z tym, ze do tej jeszcze 2km :\ no coz, dasz rade Bartek. Po 500m wychodzı zolnıez z budkı, z karabınem w reku ı z usmıechem oznajmıa, ze dalej pıeszo nıe pojde. To co mam na pıeszo wrocıc autostrada 40km do Aleksandropolıs? Gad damn! Wrocılem 500m na grecka granıce, zrzucılem plecak ı zaczalem lapac. Po 1 mınucıe sıedzıalem w cıezarowce, dogadany na transport za most ı zolnıezy. Na turcekıej granıcy bez problemu zakupılem wıze, nıestety uszczuplajac budzet o 25 euro. Chocıaz mostu pıeszo nıe moglem przekroczyc to juz granıce spokojnıe.
 W tym mıejscu zaczalem lapac, po 5 mınutach znowu sıe udalo. Kıerowca zabral mnıe 30 km do pıerwszego mıasta, gdzıe robıl pauze, a ja zaczalem lapac dalej. 5 mınut ı juz mıalem stopa do Istambulu- mowıe wam, nıe ma nıc tak latwego jak autostop w Turcjı :) Moj nowy kolezka, Yavuz okazal sıe rownym goscıem, mıal syna w moım wıeku, ktory tez podrozuje, wıec czul mısje zebym dobrze czul sıe w jego kraju. Nalegal nawet zebym mowıl do nıego wujku, ale jakos mı nıe przeszlo :) Chocıaz znal po angıelsku ze 30 slow, to gadalısmy prawıe cala trase o wszystkım, jak sıe chce to mozna. Troche na mıgı, troche tonem glosu ı mımıka udowodnilismy, ze przekaz werbalny to tylko maly ulamek tego co przekazujemy :) W pewnym momencıe musielismy nadrobic 30km i przeskoczyc na autostrade bo nasza droga ciezarowkı nıe moga jezdzic miedzy 16, a 22 i w tych tez godzinach nie moga jezdzic po Istambule. Dlatego tez kolo 19 zjechalısmy na przymusowa 2 godzınna pauze, podczas ktorej rozprostowalem moje podstarzale kolana, a poznıej czytalısmy-ja e-booka, a Yavuz gazete. Kolo 21 ruszylısmy do mıasta gdzıe bylısmy po 23 chocıaz byl to dopıero jego poczatek, a wıedzıec trzeba, ze Istambul cıagnıe sıe, wedlug roznych zrodel od 100 do 200km! Gdzıes trzeba pomıescıc te 20mln ludzı :) Yavuz powıedzıal, ze o tej godzınıe cıezko sıe przedostac do mıasta, moge probowac taksowka, albo ısc 20km ı wtedy w srodku nocy szukac spanıa, a jak nıe chce ryzykowac moge skorzystac z gornego wyrka, a rano wsıasc w mınıbusa do centrum. Roznych ludzı mozna spotkac, czasem mega dzıwnych (jak kıedys w Hıszpanıı, pare osob zna hıstorıe), ale moj nowy wujaszek to jest wporzo  gosc, a nawet jak nıe to mam przy sobıe gaz ı tanıo skory nıe sprzedam (pozdrawıam Marıusza)! Sılny wıatr ı deszcz nıe zachecaly mnıe do dlugıego marszu wıec chetnıe skorzystalem ı rzucılem spıwor na gorne kojo. W mıedzyczasıe Yavuz otworzyl lodowke ı powıedzıal: moja restauracja :) ı zaprosıl do uczty skladajacej sıe z chleba (tak dobrego jak w Polsce ı na calych Balkanach), slonego sera podobnego do fety, fasolkı w sosıe, paprykı ı pomıdorka. Zjedlısmy do syta ı ja postanowılem posprzatac po kolacjı, podzıekowac ı ısc spac. Jak postanowıl tak zrobıl :)
   Rano obudzıla mnıe jeszcze gorsza pogoda nız byla dnıa poprzednıego, dobrze ze nıe poszedlem szukac wıeczorem wıatru w polu! Z ranca sıe ogarnalem ı Yavuz wytlumaczyl mı jak dojade do centrum. Nıe mıalem jeszcze tureckıch lır wıec spytalem o bankomat. Nıe bylo zadnego w poblızu wıec Yavuz wycıagnal 5 lır ı powıedzıal, ze to wystarczy na autobus. Po tym jak mnıe ugoscıl nıe moglem jednak przyjac jeszcze pıenıedzy ı uparlem sıe ze w dzıen moge przejsc te 20km. Doszlısmy jednak do porozumıenıa ı jako, ze jezdzıl on przez Serbıe przyjal w zamıan rownowartosc w dınarach, ktorych kılka mı jeszcze zostalo. Pozegnalısmy sıe kıedy obok parkıngu przejezdzal bus, a moj kolega machnal na nıego reka. Pojazd ten, popularny wsrod mıejscowych nıe mıal zadnych przystankow. Jezdzıl po stalej trasıe, a ludzıe czasamı stojac co 100m machalı ı wskakıwalı do srodka. Co cıekawe, nıkt nıe pchal sıe do kıerowcy jak ja zeby zaplacıc za przejazd tylko podawal pıenıadze do nastepnego pasazera, ten do nastepnego ı tak, az do kıerowcy. W ten sam sposob reszta wracala do pasazera :) Od poczatku mı sıe tu podobalo ı stereotypy na temat Turkow zaczely sıe rozmywac. Kraj ten radzı sobıe calkıem dobrze ekonomıcznıe, ma dobre drogı, ktorych sıec cıagle jest rozbudowywana, a ludzıe sa zadowolenı ze swoıch polıtykow! Takıe przynajmnıej bylo moje pıerwsze wrazenıe. Z mınıbusa przesıasc mıalem sıe do metrobusa (tak nazywal go Yavuz), co wzıalem za metro. Na przystanku rozgladalem sıe za metrem, ale nıgdzıe go nıe wıdzıalem. Mıla dzıewczyna wytlumaczyla mı, ze metrobus ı metro to nıe to samo ı, ze przystanek tego pıerwszego jest po srodku drogı. Znajdowaly sıe tam wydzıelone pasy tylko dla autobusow ı jezdzıly one w ten sposob omıjajac korkı. Rozwıazanıe wedlug mnıe tak dobre jak metro tyle, ze zamıast rozkopywac pol mıasta mozna wydzıelıc kawalek jezdnı. Jedyny problem to ceny, za kazdy przejazd (kazdym srodkıem komunıkacjı) w Istambule zaplacıcıe 6zl, a bıorac pod uwage wıelkosc mıasta jestescıe skazanı na komunıkacje! Jezelı ktos planuje dluzszy pobyt moze wykupıc karte na doladowanıa ı wyjsc na tym lepıej, ale ja nıe planowalem dlugıego pobytu.
    Pojechalem do centrum (o ıle mozna znalezc jakıes konkretne centrum w Istambule) ı tam zaczalem szukac lokum. Wszedlem na snıadanıe do pıerwszego z brzegu lokalu, podladowalem telefon ı zaklepalem wyrko, wedlug bookıng.com 500m od mej jadlodajnı. Kıedy wrzucılem adres w telefon wyskoczylo jednak 8km! Po raz kolejny ı znow ınny rezultat, nıe rozumıem. Beznadzıejnıe oznaczone ulıce nıe ulatwıaly sprawy wıec postanowılem usıasc w kafejce ınternetowej ı ogarnac temat na spokojnıe. Probowalem pytac wlascıcıela o droge ı kıedy zobaczyl, gdzıe mam nocleg wycıagnal telefon ı zaczal dzwonıc. Nıe znal po angıelsku slowa, wıec cıezko bylo mu przetlumaczyc, ze nıe pojade taksowka bo nıe bede nabıjal kasy komus skoro pokoj jest w poblızu. Pokazal zebym spokojnıe usıadl ı korzystal z ınternetu. Moze chcesz kawe? Przynajmnıej tyle dobrego, tak poprosze. Dostalem 100ml kawy rozpuszczalnej ı na lıcznıku komputera wskoczyly 3 lıry wıecej :) bıznes to bıznes, nıe ma zmıluj! Po jakıms czasıe przyszedl mlody kolezka mowıacy po angıelsku. Okazal sıe wlascıcıelem apartamentu- tak to nazwal. Jego apartament mıescıl sıe 50m od kafejkı, pod zupelnıe ınnym adresem nız byl podany na stronıe. Przynajmnıej bylem blısko, gosc tlumaczyl cos, ze nıe moga mıec oznaczonego apartamentu bo nıe jest to do konca ofıcjalnıe wynajmowane ;) kıedy weszlısmy okazalo sıe, ze nıe jest to tez do konca, ofıcjalnıe apartament, ale nıczego wıelkıego sıe nıe spodzıewam bıorac opcje najtanszy :D Kıedy jednak na moım lozku zobaczylem brudna poscıel bylo juz za duzo. Gosc obıecal ze w cıagu godzıny w apartamencıe pojawı sıe ktos do sprzatanıa. Rzucılem rzeczy ı mıalem wychodzıc zwıedzac, ale jeszcze chwıle podladowalem telefon, a gosc opowıedzıal mı o ıch kuchnı ı kulturze.
-jezelı chodzı o kuchnıe to gdzıe nıe pojedzıesz znajdzıesz cos z naszej kuchnı bo kıedys podbılısmy prawıe cala Europe, a nasza tradycja kazala wysylac nasze kobıety uczyc gotowac wedlug naszych przepısow
-do prawıe calej Europy bylo wam daleko, ponıewaz pod Wıednıem przepedzıl was polskı krol Jan III Sobıeskı
-eeeee jestes pewny?
-tak przyjacıelu, jestem pewny
-no tak, ale na przyklad zobacz na to (pokazal mı zdjecıe pıty wysmarowanej paprykarzem, ktora poznıej sprobowalem ı smakowala dokladnıe tak jak wygladala), to jest pıerwsza pızza, poznıej Wlosı dodalı sos pomıdorowy ı pıeczarkı ı...
-tak, tak rozumıem. Wybacz, ale ktos na mnıe czeka na mıescıe :)
Poszedlem chodzıc. 6 godzın chodzenıa pozwolılo mı poznac pewnıe 1% mıasta, ale jak na ta pogode ı tak bylem wytrwaly. Pochodzılem bo zabytkowych murach mıasta, ktore burzone byly przez katolıkow ı muzulmanow, a ktore bronıly dostepu do mıasta tez wıelokrotnıe spalonego ı znıszczonego.
Poogladalem ınne zabytkı, jak koscıoly ı meczety, a takze szukalem najlepszego kebaba w zycıu- tego jednak pokı co w Turcjı nıe znalazlem, jadlem lepsze w Polsce, Grecjı ı w Szwecjı :)
Same mıasto ma bardzo cıekawa hıstorıe, ale dzıs w moıch oczach to glownıe dom 20mln ludzı. Nıe jestem wıelkım fanem wıelkıch mıast ı chocıaz Istambul ma swoj urok to nıe chcıalbym tu mıeszkac. Po 6 godzınach chodzenıa, wrocılem do domu. Ktos od sprzatanıa poscıelıl moje lozko ı zaopatrzyl w czysta poscıel ı recznık, ale dom, przepraszam apartament wygladal tak samo. Nıc nadzwyczajnego sıe tego dnıa nıe wydarzylo. Popısalem ze znajomymı ı z rodzına, dodalem dwa wpısy na blogu ı poszedlem spac. Zdecydowalem, ze nastepnego dnıa przeprawıe sıe promem przez cıesnıne Bosfor, co w praktyce oznacza, ze choc wcıaz w tym samym mıescıe, to od jutra bede juz na ınnym kontynencıe...

środa, 26 listopada 2014

DZIEŃ 17 I 18

.Spać poszedłem dość późno, ale nie miałem poważnych planów na niedzielę więc w teorii mogłem się wyspać. W praktyce obudziłem się przed 8, słysząc kogoś krzątającego się po pokoju. To moja lokatorka, którą poprzedniej nocy musiałem obudzić używając dzwonka zamiast włącznika światła. Podniosłem głowę chcąc się przywitać i przeprosić i tak zaczęliśmy gadać przez następne 15 minut. Ja leżałem, a ona stała nad moją głową, ale tematy mieliśmy ciągle ciekawe więc nikt nie narzekał. W końcu oznajmiłem jej, że i tak już nie zasnę, więc dołączę do niej na śniadanie. Tam dopiero się poznaliśmy. Vanja to pani architekt, odpowiedzialna za projekt budynku Banku Centralnego, który znajduje się w Niemczech, a obecnie pracująca na 6 miesięcznym kontrakcie dla banku w Kosowie! Nocując w hostelach poznałem dużo ciekawych ludzi, ale lóżko piętrowe w dzielonym pokoju to nie jest pierwszy, ani nawet dziesiąty wybór dla kogoś o takiej pozycji. Wiele zbiegów okoliczności zechciało jednak, że tym razem oboje wybraliśmy ten hostel- dla mnie też bylo to dość niespotykane bo za te pieniądze w Belgradzie spędziłem 3 noce ;) Udało nam się jednak wypracować kompromis: ja nie zamawiałem kawioru w wytwornych restauracjach, a ona nie jeździła autostopem i nie spala pod namiotem. Kontrast jest przerysowany bo Vanja okazała się na prawdę równą babką i nastepne dwa dni razem zwiedzaliśmy, piliśmy tanie greckie wino i znaleźliśmy nie drogą restaurację zaraz obok hostelu gdzie spędziliśmy baaardzo dużo czasu. Pierwszego dnia nie zamówiliśmy żadnego mięsa i byl to najlepszy wegetariański posiłek jaki w życiu jadłem! Sałata zielona z warzywami i oliwą, grillowany ser i cukiniowe kulki w cieście, smażone chwilę na głębokim oleju. Na drugi dzień oprócz części wegetariańskiej (zamiast sera, humus) zamówiliśmy też wołowinę. Po świetnym wrażeniu dnia poprzedniego bałem się, że zepsują to wrażenie mięsem (tak, ja tak pomyślałem), ale nie potrzebnie- w życiu nie jadłem tak dobrze zrobionej wołowiny, miękkiej i soczystej. Kurde, aż zgłodniałem jak to piszę ;) Vanja nawet powiedziała: szkoda, że nie możesz takich miejsc zabrać po wakacjach do domu! Świetne podsumowanie restauracji Inglis, zaraz obok LittleBigHouse. Sporo kilometrów razem przespacerowaliśmy, ale o zabytkach nie będę się rozpisywał bo po co? I tak trzeba pojechać i zobaczyć, a jak przeczytać to można w Internecie. Ja znawcą nie jestem, konserwatorem zabytków też nie, ale co oczy nacieszyłem to moje. W poniedziałek miałem ruszyć na stopa do Turcji, ale dopiero o 16 odprowadziłem Vanje na pociąg do Skopje, gdzie miała przesiadkę do Kosowa. Saloniki to spore miasto, więc wyjście z niego zajęłoby za dużo czasu. Postanowiłem wsiąść w pociąg do mniejszego i bliższego granicy Aleksandropolis, gdzie na dziko rozbiłem namiot, porządnie go zamaskowałem, po czym poszedłem szukać pożywienia i wi-fi. Najedzony, napisałem wpis na bloga i poszedłem kimać. Jutro z rana ruszę na Turcję...

PODRÓŻ NOCĄ I DZIEŃ 16

W pociągu ludzi było tyle, że część stała na zewnątrz przedziałów. Po cichu liczyłem, że nie bedę stał przy drzwiach całą podróż, ale jeśli to przecież nie jestem 5gwiazdkowym turystą i przeżyje. Jako że jestem ze swoim domem na plecach nie lada atrakcją szybko znalazłem kompana do rozmowy. Nemanja, którego ulubionym piłkarzem byl jego imiennik Nemanja Vidic, nie mogl uwierzyć kiedy rozpialem kurtkę i pokazałem mu koszulkę Manchesteru United, w którym do zeszłego roku Vidic byl kapitanem. Pogadaliśmy o Serbii, Polsce i piłce do jego stacji, po czym zawolal mnie ucieszony konduktor oznajmiając, że znalazł mi miejsce- czyż nie klasa? W przedziale też się nie nudziłem. Jechałem ze starszym panem i dwójką studentów, z którymi kilka następnych godzin spędziłem na rozmowach o podróżach, historii, wojnach i trochę o polityce chociaż najmniej bo to generalnie nudny temat :P Oni wysiedli pod koniec Serbii, a ja zasnąłem mając przedział dla siebie. Obudziłem się rano i mogłem podziwiać jedne z najpiękniejszych krajobrazów tego tripa do tej pory- góry Macedonii. Pogoda niby dopisywała, bezchmurne niebo i sauna w pociągu mówiły żeby wyskoczyć choćby teraz, przez okno, prosto do rwącej rzeki płynącej tuż pod nosem. Bylo to jednak złudne, pod koniec listopada w nocy i nad ranem łapią tu już przymrozki więc biwakowanie w górach to nie najlepszy pomysł. Pomyślałem, że wrócę tu w lato, chociaż raczej nie w najbliższe, a teraz jadę do Grecji, może uda się złapać trochę słońca przed krajami, gdzie prędzej złapię wilka i trochę śniegu ;)
. Na granicy z Grecją afera, chodzi konduktor i każe wszystkim z ostatniego wagonu przenieść się dalej. Zebrałem swój żółwi dom i idąc korytarzem rzuciłem okiem na stację. Spora grupa ludzi czekała na znak od konduktora. Ja wszedłem do pierwszego przedziału w kolejnym wagonie i okazało się, że siedzi tam tylko bardzo mila blondynka ( przebaczyłem niedobremu konduktorowi). Jana pochodzi z Macedonii, a akurat jechała do Grecji odwiedzić rodzinę. Od razu dowiedziałem się, że ludzie na peronie to Albańczycy, z którymi wszędzie na Bałkanach mają problem, chociaż według mnie to, jak zwykle, polityka i ekonomia tworzą problemy. Ludzie są tacy sami i mają te same potrzeby, jeżeli nie mają za co utrzymać rodzin powstają problemy (nie mówię akurat o hobbystach nierobach). W każdym razie ja poznałem 2 ludzi z Albanii i obaj akurat bardzo mi pomogli. Długi temat, ale generalnie uważam, że wszędzie są dobrzy ludzie, a oszołomów spotykamy, żeby tych dobrych bardziej docenić. Ostatnie 3 godziny podróży zleciały na bardzo milej rozmowie i mojej obietnicy, że wrócę zobaczyć więcej Macedonii któregoś lata. Misiak na dworcu w Salonikach i Jana przesiadła się w kolejny pociąg, a ja poszedłem szukać kawiarni, gdzie zjem śniadanie, podładuję telefon i dzięki wi-fi znajdę pokój. Od razu przekonałem się, że Grecja to ciężki temat jeżeli chodzi o ceny, ale chociaż staram się trzymać budżet na niskim poziomie to pomyślałem, że przez dwie noce w Grecji nie zbankrutuje jak ona ;) swoją drogą od razu pomyślałem, że cały ten kryzys to bujda. Ceny z kosmosu nawet w listopadzie, a wszystkie kawiarnie i restauracje pełne! Później jeden Grek powiedział mi, że ludzie mają pieniądze, to tylko państwo zbankrutowało- od razu pomyślałem, że jak będziemy tak żyć to niech i nasze bankrutuje i to czym prędzej:D W moim BigLittleHouse dostałem wyrko w czteroosobowym pokoju(w którym póki co nie było nikogo), wziąłem szybki prysznic i ruszyłem na miasto korzystać z pięknej pogody. Chcąc wykorzystać na maksa bilet pojechałem na godzinną wycieczkę do Litochoro, gdzie podziwiałem podnóże Olimpu. Nie wygłupiałem się z wspinaczką, ale nawet spacer w takiej okolicy dobrze mnie odprężył. W pewnej chwili podbiegł do mnie pies i bardzo się cieszył, a ja nie widziałem jego pana. Rozglądałem się po ludziach pytająco, a oni na mnie jak na wariata. Przyzwyczaiłem się już i nawet mi z tym dobrze, nawet nie wiedzą jak bardzo. Tym razem jednak powód był inny: pies był bezdomny, co jak się później okazało jest w Grecji powszechnym zjawiskiem. Po drodze na stacje złamałem dane sobie slowo i zamówiłem kebaba jeszcze przed Turcją- tylko człowiekiem jestem... Za 8zl jadłem jednego z najlepszych kebabów w życiu, a z niejednego kebaba już jadłem :P nabrałem siły na 4km spacer na stację (w pierwszą stronę, pod górę zabral mnie starszy pan, który też nie zapomniał postukać się w czoło słysząc, że od Polski jadę stopem i pociągami) i wieczorem byłem znowu w Tesalonikach. Spacerując do hotelu zaszedłem jeszcze na ostatnie 25 minut meczu, w którym Manchester United pokonał Arsenal na wyjeździe, dzień cudo :D
. W hostelu miałem iść od razu spać, ale na tarasie siedziała dziewczyna z Jamajki, z którą się przywitałem i zapytałem czy nie zrzuci mi trochę swojej muzyki. Pobiegłem do pokoju po mp3 i zauważyłem, że w pokoju ktoś śpi. Zebrałem się po cichu i przez 5 minut chodziłem na paluszkach. Wychodząc zamiast zapalić światło na korytarzu zadzwoniłem dzwonkiem! Brawo Bartoszu, niezły bajzel, lepiej uciekaj ;) co za ludzie montują dzwonki do pokoju w hostelu? Mniejsza o to, zszedłem po muzykę i jeszcze posiedziałem z nową koleżanką. A z dzwonkiem wiąże się kolejna historia, ale "to bylo dopiero jutro"...

poniedziałek, 24 listopada 2014

DZIEŃ 15

.Kiedy wstałem zacząłem przewijać w pamięci poprzedni dzień: wirus, zwiedzanie, serbska gościna i ten rżący z talerza burger... Pomyślałem też, że wlaśnie zaczyna się trzeci tydzień mojej tułaczki :) nie wiem kiedy to zleciało, ale od dawna nie czułem się tak dobrze. Totalny umysłowy relaks, przy którym ból w nogach, dokuczający co jakiś czas, nie jest niczym strasznym. Tego dnia zastanawiałem się, czy zostać na kolejną noc, jako że mieliśmy zaproszenie rewanżowe za imprezę w naszym hostelu. Mam jednak delikatne ograniczenie czasowe w postaci wiz do Kazachstanu i Chin więc nie mogę w nieskończoność siedzieć w Belgradzie. Nie mogąc się zdecydować kręciłem się tylko po hostelu i nadrabialem zaległości na blogu i fejsie, mówiąc krótko: byłem zarobiony ;) później tego dnia dostałem złe wieści z Polski (nikomu się nic nie stalo, był to tylko rutynowy stres, który musi czasem spaść nam na łeb) i myślałem, żeby zostać i zamiast iść na impreze przeleżeć stres w łóżku! Po chwili jednak pomyślałem, żeby zamiast leżeć jak pipa i cisnąć zamulke, lepiej będziejak ruszę z miejsca i zrobię coś co poprawi mi humor :) Sprawdzałem akurat mapę i szukałem dogodnego sposobu na wydostanie się z Belgradu, kiedy w oko wpadla mi miejscowość położona od niego 50km na południe. Tak, tam pojadę- wyskoczyłem z najbardziej chyba nieracjonalnym pomyslem tego tripa. Za 8zł, znalazłem się, po 2godzinach w Sopocie- serbskim miasteczku, które z niczego nie słynie, nie ma w nim wiele poza kilkoma sklepami, a najbardziej znaną osobą, która to miasteczko odwiedziła byłem ja ;) nie no serio, byłem tam sporą atrakcją, szczególnie kiedy na pytanie: co tu robisz? Odpowiadałem, że chcę zrobić selfie z tabliczką Sopot :D Ruszyłem więc w kierunku owej tabliczki i w asyście 5 osób kręcących się w okolicy zrobiłem około 30 zdjęć. Musiałem wyglądać jak oszołom, z 18kg plecakiem robiąc selfie ze znakiem :D Czułem jednak, że to zdjęcie może wywołać uśmiech na co najmniej kilku twarzach, więc poczucie misji nie pozwoliło się poddać. Co miałem zrobić- zrobiłem, po czym ruszyłem przed siebie próbując łapać stopa, jednocześnie nie mając na to wielkich nadziei jako, że bylo juz ciemno. I tak przespacerowalem następne 12km mijając średnio, co kilometr krzyż przy drodze wraz z czrnobialym zdjęciem. Mam nadzieję, że dziś jeżdżą spokojnie, pomyślałem po czym upewniłem się, że latarka prawidłowo oswietla mnie na poboczu. Mimo wszystko
 bylo warto, Sopot zostal zdobyty. W końcu udało mi się też złapać stopa: mlody, ucieszony gość w zdezelowanym aucie. Typowa gadka: -skąd jesteś?
-z Polski
-co Ty tu robisz?
-a widzisz przyjechałem zrobić jedno zdjęcie. Znasz miejscowość Sopot?
-no tak! Trefl Sopot, macie takie same miasto w Polsce :) normalnie szczena mi opadla, tym bardziej, że nie był nigdy w Polsce!
Okazalo się, że gość gral w kosza i na pamięć znal nazwy klubów i sklady większości lig europejskich, co za glowa! Wysadził mnie w pierwszej większej miejscowosci, życzył wszystkiego dobrego i pojechal w swoją stronę. Ja stałem obok stacji i mogłem szukać noclegu, albo wsiąść w pociąg i zobaczyć kolejne serbskie miasto- Nis. Wybrałem to drugie i kiedy spytałem o pociąg okazało się, że będzie za 5 minut. Trzeba bylo jednak zapłacić gotówką, której nie miałem, postanowiłem wskoczyć i improwizować na miejscu. W środku okazało się, że pociąg jedzie przez Macedonię do Grecji, co idealnie mi pasowało. Ponieważ pociąg startowal po 19, a na miejscu miałem być kolo południa mogłem wykorzystać tylko jeden dzień mojego flexipassa i wciąż mieć popołudnie następnego dnia, na krótką wycieczkę na terenie Grecji. Decyzja była prosta...

niedziela, 23 listopada 2014

DZIEŃ 14

.W czwartek nie czułem się najlepiej. Może to przez powietrze w Belgradzie, może przez imprezę poprzedniej nocy, którą zakończyliśmy nad ranem- trudno powiedzieć. Walnąłem się do wyra i miałem nadzieję, że pozbędę się wirusa do popołudnia. O 15:30 umówiłem się z Mają i Milicą, które poznałem poprzedniego wieczora. Nie powiem, że idąc na spotkanie czułem się świetnie, ale liczyłem na wyrozumiałość, dziewczyny też były po imprezie ;) Dzięki ich uprzejmości , w końcu zobaczyłem kawałek miasta, w którym byłem już trzeci dzień! Zamek, stare miasto i najlepsze perełki belgradzkiej architektury w pigułce, bez błądzenia jak typowy turysta (chociaż, kiedy nie mam wsparcia lokalnej społeczności wolę błądzić i zwiedzać spontanicznie, poznając klimat miejsca niż biegać z aparatem między kolejnymi atrakcjami turystycznymi, to z takim wsparciem jest oczywiście najlepiej!). Po starym Belgradzie wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy na drugą stronę rzeki na dzielnicę, gdzie mieszkały dziewczyny. Połaziliśmy po małych uliczkach, pełnych barów, restauracji serwujących ryby i tradycyjnych kafan. Kafana to miejsce, gdzie w lato przy akompaniamencie żywej muzyki tańczą i piją, a może na odwrót bo jak usłyszałem jest to kompletny freestyle taneczny (w sam raz dla takiego wybitnego tancerza jak ja, pomyślałem) :D W drodze do domu zjedliśmy w piekarni (nie wiem czy wspominałem, ale w Serbii mają świetne piekarnie, gdzie za niewiele można bardzo dobrze zjeść- będę tęsknił), a na miejscu dziewczyny dodatkowo zrobiły pieczone ziemniaki w ziołach i poczęstowały tradycyjnym Serbskim trunkiem. Nie żadnym sklepowym gniotem, tylko domowej roboty Rakiją! Byłem ugoszczony tak dobrze, że z żalem opuszczalem Belgrad. Jeżeli kiedyś spotkacie Serbów pamiętajcie, że to nasi przyjaciele, nie tylko dlatego, że dali mi jeść, ale historycznie i kulturowo jesteśmy sobie bliscy.
. Wracając do hostelu myślałem, że dzień się zakończył, ale czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka ;) w centrum pomyślałem, że przed snem warto byłoby coś jeszcze przekąsić. Otwarta burgerownia przyciągnęła mnie jak magnes. Zamówiłem, poczekalem i zacząłem jeść. Burger był niezły chociaż coś bylo w nim oryginalnego, pomyślałem, że to kwestia przypraw. Kiedy zostały mi dosłownie dwa gryzy zapytałem o hasło do wi-fi i zaczęła się ciekawa wymiana zdań, którą przytoczę, ale ocenę pozostawię wam:
-mógłbym dostać hasło do wi-fi?
-jasne: horseburger (koński burger)
-hehe, zabawne :)
-co takiego?
-no wiesz: koński burger
-nasze burgery robimy z koniny, więc nie rozumiem co w tym zabawnego?
-aha...
I tym sposobem pierwszy raz w życiu jadłem mięso konia. Czułem się trochę dziwnie i nie wiedzialem czy to kwestia posiłku, czy sposobu w jaki się dowiedziałem co tak na prawdę jadłem...

piątek, 21 listopada 2014

DZIEN 12,13

  Po prysznicu w hostelu czulem sie jak nowonarodzony. Po kiepskich dniach spedzonych w Rumunii nie chcialem tracic kolejnego, tym bardziej, ze juz rozpoczalem dzien na moim bilecie na balkany i do 24 moglem podrozowac za darmo. Jedyna ciekawa opcja, na ktora moglem sobie pozwolic czasowo byl Nowy Sad. Tamara, Serbka z recepcji, szybko sprawdzila mi polaczenia i wytlumaczyla droge na dworzec. 20 minut spokojnego spaceru pozniej, siedzialem w pociagu, w ktorym spedzic mialem nastepne 2 godziny. Podziwiac widokow nie moglem, poniewaz pociag na calej dlugosci ozdobiony byl graffiti. Cos co podobalo mi sie z zewnatrz, w srodku kazalo mi ogladac serbski folklor w postaci niezlej w sumie imprezy: piwo, krzyki i unuszacy sie dym papierosowy. Nie zebym narzekal, chociaz moze to wydawac sie dziwne nie przeszkadzalo mi to wogole. Po 3 dniach ogladania smutnych ludzi po drugiej stronie granicy tu wiekszosc ludzi byla usmiechnieta i otwarta. Dalo sie odczuc zupelnie inna mentalnosc. Mimo wszystko po 15minutach oczy zaczely mi sie niesamowicie kleic i zaczalem sie zastanawiac czy ta wycieczka ma sens. Oczywiscie, ze miala, musialem sie tylko odpowiednio przygotowac. Wyciagnalem moja turystyczna poduszke z kieszeni spodni, szybko ja napompowalem, co nie uszlo uwadze moich wspolpasazerow zaciekawionych co najmniej tak, jakbym pompowal ponton w pociagu i zasnalem na ponad godzine. Swoja droga ta poduszka to najlepsza rzecz jaka spakowalem do mojego plecaka, dzieki niej moge wykorzystac kazda wolna chwile na szybka regeneracje, super inwestycja.
   W Nowym Sadzie mialem 3 godziny na polazenie po miescie zanim musialem wskoczyc do pociagu powrotnego. Co mozna zobaczyc w 400stu tysiecznym miescie w 3 godziny? Najlepiej zapytac kogos na ulicy. Zapytalem i ruszylem w kierunku centrum. Glowna ulica ciagnela sie juz od 2km, a ja mijajac kolejne sklepy i blokowiska za nimi pomyslalem, ze gdybym poszedl spac zamiast tu przyjezdzac pewnie wiele bym nie stracil. W tej samej chwili, w ktorej o tym pomyslalem glowna ulice przeciela mniejsza, bardziej kolorowa, ze starymi, ale zadbanymi budynkami po obu stronach. Po odbiciu w lewo zaczelo mi sie podobac, po chwili doszedlem do rynku, gdzie znajdowaly sie stare koscioly, budowle dzis sluzace jako hotele, kolorowe restauracje i puby. Tym, co zrobilo jednak na mnie najwieksze wrazenie byly knajpy pochowane w malutkich podworkach, niesamowicie wystrojone i kolorowe, lampiony powieszone na drzewach wokol i swietna obsluga, na prawde jedzenie w takim miejscu smakuje znacznie lepiej. Wracajac na dworzec, na jednym z rogow kupilem tez porcje pieczonych kasztanow, ktorych nigdy wczesniej nie probowalem, a ktore sa tu popularne i chociaz wielkiego szalu nie zrobily to uznalem je za ciekawa przekaske. Wracajac na dworzec cieszylem sie z tych 3 godzin w Nowym Sadzie, a wyspac sie przeciez jeszcze zdaze... zaczalem w pociagu powrotnym do Belgradu :) Z dworca w stolicy przedluzylem jeszcze spacer do hostelu nie mogac nacieszyc sie atmosfera tego miejsca, dzieki czemu na miejscu padlem twarza na swoje wyro i momentalnie odlecialem.
    Nastepnego dnia podpytalem Tamare (recepcjonistke z hostelu) o market gdzie kupie skladniki na dzisiejszy obiad. Po drodze jednak zmienilem trase i trafilem na rynek na swiezym powietrzu, jeszcze lepiej! Zaczalem wybierac warzywa: marchewka, pietruszka, cebula, czosnek, por, papryka... i zaplacilem niecale 3zl! Dokupilem jeszcze ryz i kurczaka po czym wrocilem gotowac do hostelu. Dzien zlecial na praniu, gotowaniu i takich tam niesamowicie ciekawych zajeciach porzadnej kury domowej :) pogoda nie sluzyla wyjsciu na zwiedzanie wiec poznym popoludniem wciaz siedzialem w hostelu. Pozniej ze swojego zwiedzania wrocil Manuel, meksykanin, ktory po miesiacu spedzonym w Polsce wiedzial o niej tyle, ze prawie nic mu nie moglem o niej powiedziec. Rzucil haslo, ze dzis w jednym z pubow jest spotkanie ludzi z couchsurfingu, postanowilem dolaczyc. Po drodze wypilismy piwko na dobry poczatek, a Manuel stwierdzil, ze kiedys zamieszka w Polsce, musi tylko znalezc zone, ktora potrafi lepic pierogi, moze je jesc bez przerwy jak to powiedzial :) Nie spodziewalem sie szalu po spotkaniu w pubie, ale na miejscu zastalismy okolo 30 osob zarowno z Serbii jak i podrozujacych przez ten kraj. W pubie siedzielismy do konca, chociaz ja prawie zakonczylem impreze na poczatku. Rozmawiajac z kolezanka oparlem sie o sciane, na ktorej powieszony byl obrazek, obrazek mial szybke, a pozniej juz jej nie mial. Gosc pracujacy za barem malo sie nie rozplakal, stwierdzil ze bedzie mial problemy z szefem i generalnie nadchodzi koniec swiata. Powiedzialem zeby zalozyl kurtke i zaprowadzil mnie do najblizszego bankomatu, dalem mu rownowartosc 15 euro na nowa szybke i dzieki temu wyblagalismy bogow zeby jeszcze nie unicestwiali swiata, a przynajmniej pozwolili dokonczyc spokojnie impreze :P Kiedy jednak 3godziny pozniej zamykali pub my nie chcielismy zamykac imprezy i jak to w takich sytuacjach bywa czlowiekowi do glowy przychodza rozne glupie pomysly. Jako, ze w naszym hostelu nikt z pracownikow nie zostawal na noc (co nie jest norma) wzielismy kilka nowopoznanych osob i przenieslismy impreze do naszego prywatnego apartamentu, za ktory placilismy 20zl dziennie! Znacie powiedzenie: co sie stalo w Vegas, zostaje w Vegas? No wlasnie, nasza decyzja, ktorej w zadnym wypadku dzis nie zaluje byla mimo wszystko sporym naduzyciem wobec hostelu, dlatego szczegoly tego wieczoru zostawie na bardziej prywatne rozmowy. Skonczylo sie tym, ze o 6 rano posprzatalismy wspolnie nasz apartament i pozegnalismy nowych znajomych kolo godziny 7.
     Kiedy o 10 przyszla Tamara, rzucila mi tylko:
-slyszalam co sie stalo!
-O nie- pomyslalem- beda problemy.
-ktos zglosil mi wczoraj problemy ze swiatlem, dzis przyjdzie elektryk i je naprawi...
     Nie mam pojecia jakie swiatlo, jaki elektryk. Wiem, ze troche mnie nastraszyla :P Ja nie czulem sie gotowy do drogi, no i polubilem miasto, w ktorym wedlug planow mialem byc jeden dzien. Zaplacilem Tamarze za nastepna noc w GoodMorning Hostel...

środa, 19 listopada 2014

DZIEŃ 12

W pociągu do Serbii (a właściwie to do Rumunii bo została mi ostatnia przesiadka niedaleko granicy) zacząłem rozmyślać co poszlo nie tak z tą Transylwania, która miała zapaść mi w pamięć na długie lata, a zamiast tego sprawiła, że czułem się jak w labiryncie, z którego bardzo chciałbym, ale nie bardzo wiem jak uciec. Dużo wspaniałych opisów i opowieści jakie słyszałem na pewno pobudziło mój apetyt. Jeżeli dodamy do tego, że pojechałem tam prosto z mojego nowego, ulubionego miasta to jestem sklonny uwierzyć, ze być może zawiodło moje nastawienie. Kiepska pogoda uniemożliwiła odkrycie najpiękniejszych miejsc, wspaniałych zamków budowanych w górach, z którymi laczy się wiele historii o hrabim Draculi. Podsumowując mój pierwszy pobyt wciąż uważam, że nie byl udany i kilku rzeczy nie da się raczej zmienić, ale jeszcze kiedyś tu wrócę. Następnym razem musi być to w lato i zorganizuje podróż objazdową autem, koleją już raczej nie. Do przemyśleń skłoniły mnie trzy ostatnie osoby, z którymi zamieniłem więcej niż jedno slowo i każda z nich wróciła mi wiarę w ten kraj ;) 3 przypadkowych ludzi: młody gość pracujący za barem w Krajowej gdzie czekalem poprzedniej nocy na pociąg i pisałem na blogu, konduktor, który choć nie znal po angielsku słowa przegadal ze mną 20 minut i pani, która spytała o miejsce na przeciwko mnie, widząc ze nie mówię w jej języku płynnie przeszla na angielski i umilila ostatnią godzinę podróży opowieściami o regionie. Nic wielkiego, ale jednak trójka ludzi, którzy pojawili się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.
. Nad ranem dojechałem do granicy Unii Europejskiej, gdzie staliśmy prawie godzinę bo tyle potrwala kontrola paszportów, chwilę później bylismy na ostatniej stacji, a pierwszej w Serbii- Vrsac. Tam poznałem Suzi, podróżniczke z USA, która też chciala dostać się do Belgradu, powiedziałem jej że pociąg dojeżdża tylko do Panceva, a dalej trzeba przesiąść się na busa ze względu na remont trakcji kolejowej. W drodze do Panceva spytałem, które kraje już odwiedziła i od jakiego czasu jest w podróży. Nic nie mówiąc zrzuciła pelerynkę ze swojego plecaka i wciąż ledwo go dostrzegałem, cały zaszyty byl flagami państw, w których była od kiedy w 2004 opuściła dom w Kalifornii. Początkowo turystka, od kiedy jednak w Filipiny, dokładnie w miejsce gdzie miesiąc wcześniej swietnie się bawiła, uderzył huragan jeździ po świecie i pomaga jako wolontariusz, bardzo inspirująca osoba. I tak będąc w Pancevie postanowiliśmy spróbować złapać stopa. Kiepska pogoda i dwie uśmiechnięte twarze miały nakłonić kogoś by nas zabral. Pierwszym mijającym nas pojazdem byl autobus do Belgradu ;) Przy całym naszym optymizmie nie spodziewaliśmy się, że poszczęści się nam po mniej niż 5 minutach! Para Serbów, mówiąca swietnie po angielsku, także kochających podróże nie dość że podrzucili nas do samego centrum to jeszcze sporo opowiedzieli na temat kuchni, zwyczajów jak i samego miasta. Rozmowa była tak udana, że ominęliśmy dwie stacje benzynowe i o mały włos pchalibysmy auto. Suzi zażartowała, że w razie czego mamy w aucie sportowca do popchania auta, a ja patrząc na swój zaokrąglony brzuch który już domagał się obiadu pomyślałem, że "zażartowała" bylo trafnym określeniem :D na miejscu wysciskalismy się z Suzi i ruszyliśmy każde w swoją stronę jako, że mieliśmy inne plany. Ja poszedłem do restauracji Stara Hercegowina polecanej przez parę Serbów i zaszalałem wydając okolo 40zl! Poprobowalem jednak serbskiej kuchni do syta. Na początek piwo i trzy przystawki: bardzo slony ser na twardym cieście (jako jedyny nie zrobił szalu na talerzu), szynka przekladana twarogiem i pasta z kurczaka plus pieczywo, którego nie zjadłem bo wygladalo na słodki deser, a nim nie bylo o czym przekonałem się później. Danie główne to sluszna porcja wieprzowiny w sosie paprykowym z warzywami, a na koniec deser orzechowo-bananowy. Wszystkiego duzo i smacznie. W międzyczasie znalazłem hostel za 20zl! 500m od restauracji, w której bylem! GoodMorning hostel to miejsce, które śmiało mogę polecić, chociaż widząc cenę miałem obawy ;) po zameldowaniu się rzuciłem rzeczy i zdecydowałem, że dzień się jeszcze nie zakończy mimo, że bylem już potwornie zmęczony...

poniedziałek, 17 listopada 2014

DZIEŃ 9,10,11

Poprzedniego wieczora dotarłem do Budapesztu kolo godziny 22 i zanim przemieściłem się na dzielnicę, w której znajdował się mój hostel zgłodniałem. Poszedłem na zapiekane kanapki obok dworca, a później korzystając z wifi zacząłem planować jak przedostać się do Rumunii. Kiedy skończyłem było już dobrze po 24, a ja obiecałem sobie, że tego dnia wyjdę z samego rana więc postanowiłem nie wracać do hostelu tylko od razu przeprawić się na drugi brzeg Dunaju (nie, nie wpław, tym razem mostem :) ). Zanim zaczęło się rozjaśniać stałem z napisem Transylvania na nieźle oświetlonej zatoczce i łapałem. Przez pierwsze trzy godziny bida, byłem nieźle zmęczony po nieprzespanej nocy i humor na moment zaczął podupadać kiedy zatrzymała się węgierska rodzinka i zaoferowała podrzucenie o jakieś 100km, dla mnie bomba :) Typowa gadka-szmatka i nim się zorientowałem już łapałem następną podwózkę. Na szczęście tym razem nie musiałem tyle czekać i na wyjeździe ze stacji benzynowej gdzie wyrzuciła mnie sympatyczna rodzinka zatrzymał się po chwili całkiem świeży Mercedes, co nieco mnie zdziwiło jako, że zazwyczaj takie auta się nie zatrzymują. Okazało się, że był to ktoś ala syn węgierskiego króla nafty, który chciał wykazać się gestem przy kobiecie, ale kiedy tylko wsiadłem on zaczął nawijać do zestawu głośnomówiącego, a ja z czystym sumieniem zasnąłem jak dziecko. Kiedy się obudziłem równinny krajobraz Węgier przechodził w góry Rumunii. Ale tu będzie super! Pomyślałem, tylko po to żeby na wjeździe do Cluj-Napoki zmienić zdanie. Odrapane budynki i brudne ulice w niczym nie przypominały opisów bajkowych uliczek Transylvanii, o których wcześniej czytałem. Gdyby nie fakt, że już zarezerwowalem hostel zastanowiłbym się czy nie ruszać dalej. W hostelu wyglądało ok, spoko ludzie, umówiliśmy się nawet, że wieczorem wszyscy razem pójdziemy na miasto. Wyszedłem wcześniej sprawdzić tą wychwalana kuchnie, ale znowu wyszła klapa. Zupa farmerska z wołowiną była zmieszanym kapuśniakiem z pomidorówką i 3 mikroskopijnymi kawałkami wołowiny, a danie drugie zachwalane jako lokalny przysmak okazało się solidną chochlą gotowanej kapusty z bardzo niesolidną porcją mięsa w środku. Po takiej uczcie dla podniebienia wyszedłem na mały spacer. Kilka bardzo ciekawych budowli z czasów kiedy nad tym bałaganem władzę sprawowali Rzymianie nie poprawiło mi specjalnie humoru i żeby było jeszcze gorzej zaczęła mi pękać głowa. Do hostelu wróciłem po 18, pogadałem jeszcze chwile z ludźmi poznanymi w hostelu i padłem do wyra. Pól nocy nie mogłem spać, aż się poddałem i zaaplikowałem tabletki przeciwbólowe. Po godzinie w końcu zasnąłem. Rano czułem się lepiej i jak najszybciej chciałem zapomnieć o pierwszym dniu tutaj. Postanowiłem ruszyć tego dnia dalej. Spakowałem rzeczy, opisałem kilka pierwszych dni podróży na blogu i kolo południa dreptalem na dworzec. Miałem plan, dzień wcześniej upewniłem się, że za niecałe 400 lei dostanę balkan flexipass na 5 dni do wykorzystania przez następnych 30. Jest to bilet uprawniający do nielimitowanych przejazdów koleją na terenie 7 krajów. Podchodzę do kasy, a kobieta bezczelnie mówi mi, że mam jej zapłacić ponad 1200 lei i to tylko gotówką! Kiedy powiedziałem jej, że wczoraj na tej samej stacji kosztował 1/3 postukala nerwowo w kalkulator i jakby nic powiedziała: a tak faktycznie 400 :) no gdybym trzymał wtedy w ręku patelnie! Na dodatek nie mogąc lub nie chcąc mnie zrozumieć bilet wystawiła od dnia następnego dzięki czemu miałem wrócić do hostelu na jeszcze jedną noc. Los chciał inaczej, najpierw na dworcu pojawił się Hiszpan z hostelu, który cale życie podróżuje bo jest to związane z jego pracą i choć rozmawiało się z nim łatwo to w końcu nie dowiedziałem się na czym ta praca polega. Kiedy poszedł na swój pociąg przyszedł Amerykanin, też naszego hostelu, który jeździ po świecie jako fotograf i akurat wybierał się na dniach do Indii robić zdjęcia przemyslu tekstylnego. Co ciekawe stwierdził, że to on może zazdrościć mi podróży bo jako obywatel USA do większości krajów wschodnich nie moze się nawet starać o wjazd. I tak na gadaniu zleciały kolejne godziny, on wsiadł w pociąg do Oradei, a ja pomyślałem, że już sobie poczekam i ruszę pierwszym pociągiem po północy na Braszów. Tu zacznie się przygoda, chociaż zamek pod Braszowem to tylko turystyczny magnes, w którym Wlad Palownik (pirwowzór hrabiego Draculi) nigdy nie mieszkal to będzie dobrym startem gdzie poczuję klimat Transylwanii. 250km jakie było do pokonania pociąg jechał 7,5h! Nie narzekajmy na polskie koleje :P No ale spokojnie Bartku, na dobre rzeczy warto czekać. Wyszedłem z pociągu i po 10 minutach wiedziałem, że nie chcę tu zostawać. Pociągi do innych miejscowości Transylwanii zaczynały odjeżdżać za 4 godziny więc jednak dalem dla Braszowa mala szansę, której jednak nie wykorzystał. Wracając na dworzec myślałem tylko o wyjeździe z Rumunii. Ciągle uśmiechnięty bo: everything is good for something, co powtarzam w złych chwilach jak mantrę. Zamiast do Sighisoary lub Sybina wsiadłem w pociąg do Bukaresztu bo do Rumunii jak wiedziesz to nie z każdego miejsca wyjedziesz równie łatwo, a ze stolicy podobno łatwiej tym bardziej, że bedę tam po 16. Nie prawda! Pani w kasie międzynarodowej oznajmiła, że najlepiej będzie pojechać do... Budapesztu! Na prawdę po Rumunii była to kusząca propozycja, ale pojechałem jednak w kierunku granicy z Serbią wykorzystując pierwszy dzień z mojego flexipassa na wyjazd z tej czarciej nory. Siedzę wlaśnie na piwku niedaleko dworca, piszę tą laurkę i o 1 w nocy ruszam na Serbię gdzie powinienem być jutro :) ehhh przygody...

niedziela, 16 listopada 2014

DZIEN 8

Nie wiem czy pisalem to juz wystarczająca ilosc razy, ale Budapeszt jest moim nowym ulubionym miastem. Złożyło się na to wiele rzeczy, poza niezwykłą architekturą, o której pisałem już wcześniej, także mili, ale konkretni ludzie oraz przepyszna zupa gulaszowa i leczo. Znawcą wina nie jestem, ale lampka czerwonego, słodkiego Tokaja do obiadu poprawiła mi zarówno humor jak i apetyt. Koleżanki, studentki mieszkające na stale w East Side Hostel i jednocześnie pracujące na recepcji także postarały się aby mój pobyt byl udany, za co pięknie dziękuję, z nimi nie moglem zginąć w Budapeszcie. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy i pobyt w tym mieście także :( Spakowałem się więc z samego rana i ruszyłem na drugą stronę rzeki (nie wpław, metrem :) ). Po przygotowaniu napisu TRANSILVANIA i namalowaniu, moimi dłońmi bez odrobiny malarskiego talentu, dwóch wampirów zacząłem łapać stopa. Po około pól godziny zatrzymał się jakiś dobry człowiek, niestety na pytanie czy jedzie do Rumunii rzucił mi obłąkane spojrzenie. -Czy mówi pan po angielsku? Zapytałem i po chwili wiedzialem, że to ja z naszej dwójki jestem bardziej obłąkany. Gość rozumiał, tylko ja pomyliłem zjazdy i zamiast na wschodnim stałem jak barania dupa na południowym :/ -Gdybyś jechał do Bośni i Hercegowiny mógłbym... -Mógłbym się zabrać? Przerwałem trochę niegrzecznie. -Ale chwilę temu chciałeś jechać do Rumunii? -Ale chwilę temu ta droga tam prowadziła. Dodałem szczerząc zęby. Nie do końca mnie rozumiał, ale nie on pierwszy trudno :) Jechałem teraz do kraju, do którego wcześniej nawet się nie wybierałem, ale szczerze się z tego faktu cieszyłem, przygoda. Po drodze usłyszałem niewiarygodną historię o tym jak to gościu dzięki pracy w firmie międzynarodowej i częstym podróżą założył dwie rodziny, z których żadna nie wie o drugiej. Mówil o tym jak o kanapce z pasztetem, którą zjadł poprzedniego poranka na śniadanie. Nie podejmę się tu oceny moralnej, pozostawię ją wam. 1,5 godziny za Budapesztem dopadla go karma i auto służbowe, którym jechaliśmy padło trupem pośrodku niczego. Gość miał czekać do poniedziałku w hoteliku na auto zastępcze, a ja nie miałem zamiaru mu towarzyszyć. Wciąż uśmiechnięty postanowilem wsiąść do pociągu do najlepszego miasta w moim świecie, które ciągle bylo rzut beretem. Stacja, do której doszedłem po 20 minutach była zamknięta, postanowiłem że spróbuję zapłacić kartą w pociągu. Tam zrobilo się jeszcze ciekawiej jako że konduktor nie znal słowa po angielsku, a ja przez dwa dni nauczyłem się 3 kompletnie w tej sytuacji niepotrzebnych po węgiersku. Z pomocą przyszla mi piękna studentka stomatologii, która nie dość że tłumaczyła to kiedy konduktor poprosił mnie o opuszczenie pociągu dołożyła mi brakujące 300forintów. Niby 5 złotych niecałe, ale gdyby nie mój anioł musiałbym biwakowac na kompletnym zadupcewie. Kolejną godzinę, aż do jej stacji rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, wymieniliśmy kontakt na fejsie i obiecałem jej kartkę z któregokolwiek kraju wybierze. Ja natomiast pojechałem dalej do miasta, które najwyraźniej odwzajemnilo moje uczucia i nie chciało puścić w dalszą podróż :) jutro postaram się mu uciec po raz kolejny...

DZIEN 6,7

      Rano przy sniadaniu poznalem pare z Hiszpanii, choc sami mowili raczej, ze z Kraju Baskow. Wymienilismy sie doswiadczeniami z podrozy, podpowiedzialem co moga, a co wrecz musza zobaczyc w Kopenhadze, w ktorej beda za kilka dni i postanowilismy zwiedzac tego dnia razem. Trafilismy na darmowy tour po miescie dzieki czemu w troche ponad 2 godziny poznalismy historie, kulture i zwyczaje w pigulce. Swoja droga nie spotkalem sie wczesniej z taka forma oprowadzania, ale firmy tego typu radza sobie podobno calkiem niezle, takze w kilku innych krajach, a przewodnicy robia to 2 razy dziennie tylko za napiwki (nie moze byc zle skoro robia to okolo 5 godzin dziennie). Poza wszystkim co zobaczylem w Bratyslawie dowiedzialem sie nawet wiecej o Kraju Baskow od moich nowych znajomych. Kiedy powiedzieli, ze jada dzis do Budapesztu, do ktorego i ja sie wybieralem nie moglem byc bardziej szczesliwy, po raz kolejny los mi sprzyja. Na miejscu rozstalismy sie na chwile jako ze oni mieli juz zarezerwowany hostel, a ja jak przystalo na sknere-podroznika znalazlem polowe tanszy ;) szybko sie rozpakowalem i ruszylem na miasto gdzie umowilismy sie w trojke na wspolny spacer po miescie.
      Robiac z dlugiej historii krotka- miasto od razu mi sie spodobalo i wiedzialem, ze po jednym wieczorze nie moge sie stad ruszyc. Budapeszt to miasto kontrastow, z jednej strony potezne, piekne, zdobione w najmniejszych detalach budynki przywolujace czasy swietnosci imperium austro-wegierskiego, a z drugiej prostota i funkcjonalnosc budynkow z czasow komuny, ktora i Wegrow nie ominela (cale szczescie z przewaga tych pierwszych). Komuna nie jest bynajmniej jedyna wspolna rzecza jaka Wegrzy dziela z Polakami. Ich kuchnia na pewno przypasowalaby wiekszosci milosnikow polskiej kuchni, a milosnicy historii dowiedzieliby sie, ze Husarzy to takze najwieksza duma wojsk wegierskich. Nie bez powodu powstalo powiedzenie: Polak, Wegier dwa bratanki i do szabli i do szklanki, jako ze wielu polskich generalow walczylo ramie w ramie z Wegrami. Tym razem spedzilem tam tylko chwile, ale poznalem sporo ciekawych ludzi i przez rozmowy z nimi dochodze do wniosku, ze nasza mentalnosc tez jest bardzo podobna. Budapeszt rozwalil mnie na lopatki, wyprzedzil Edynburg w mojej klasyfikacji ulubionych miast i sprawil takie wrazenie, ze na pewno jeszcze tu wroce. Jest to tez pierwsze duze miasto (ponad 1,5mln mieszkancow), o ktorym pomyslalem: moglbym tu zamieszkac, wcale nie przytlacza, ulice nie sa pelne ludzi jak w innych metropoliach. Smuci mnie tylko kolejny kontrast tego miasta: wyglada ono jak bogata stolica, piekne budowle za kazdym z zakretow, dzieki ktorym nawet bez przewodnika idac pierwsza lepsza ulica nie mozna nacieszyc oczu, a jednak bezrobocie w niektorych regionach kraju siega nawet 40%, a w mniejszych uliczkach i przy dworcach mozna spotkac wielu bezdomnych. Mam nadzieje i trzymam kciuki za to, ze miasto rozwiaze ten problem i poza pieknymi budowlami, pysznym jedzeniem i swietnymi ludzmi bedzie przyciagac tez wielkimi mozliwosciami :) jutro zbieram sie w kierunku Rumunii szlakiem hrabiego Draculi...

DZIEN 4,5

       W poniedzialek budzik zaczal dzwonic chwile przed 7 rano, bylem troche zaspany, ale i szczesliwy, ze nie zdecydowalismy sie ostatecznie na busa o 6. Po szybkiej bulce na dworcu wsiedlismy w busa jadacego do Cieszyna, po niecalych dwoch godzinach bylismy na miejscu i pieszo pokonalismy granice z Czeska Republika. Chwila spaceru, zakupy w chinskim sklepie i z dobra ksiazka do poczytania w pozniejszych godzinach wsiedlismy do pociagu, Ostrawo- zaraz u Ciebie bedziemy :) Hostele w tym przygranicznym miasteczku nie naleza do najtanszych i do naszego, ktorego cena byla jeszcze znosna mielismy do przejscia kilka kilometrow- no nic wiedzialem, ze w podrozy bede duzo chodzil wiec obylo sie bez duzego placzu. Rzucilismy tylko graty i ruszylismy do miasta, pierwszy przystanek ZOO. Bylem juz w niejednym, ale to w Ostrawie ma w sobie cos ciekawego, wszystkie zwierzeta widac na prawde z bliska i nawet jezeli chowaja sie w swoich stolowkach, mozna obejrzec je wchodzac do poszczegolnych budynkow. Po ZOO pojechalismy jesc do centrum i generalnie nie bylo to najlepsze doswiadczenie. Jako, ze razem z kumplem lubimy dobrze i duzo, a nie koniecznie zdrowo zjesc wybralismy podczas wyjazdu po kolei: swierzo pieczone chipsy z piwkiem, chinszczyzne, a na koniec dnia po kebabie. W tym momencie obiecalem sobie, ze w nastepnych krajach bede jadl w miare mozliwosci tylko lokalne potrawy, czyli na nastepnego kebaba poczekam do Turcji. Juz tesknie, sorry kebabie :( nie chcac byc typowymi turystami postanowilismy zaczerpnac troche lokalnej kultury, poszlismy wiec do CoffeShopu zlapac jakiegos zajaca :) mily, przytulny lokal z dobra muzyka sprawil ze po kolejnym piwku i zajacu bylem prawie ugotowany do spania wiec zdecydowalismy sie wracac do hostelu i wypic trunek nabyty w Czeskim Cieszynie. W tym miejscu pierwsza nieprzyjemna sytuacja: zbierajac sie widzialem, ze 4 gosci przygladajacych sie nam od jakiegos czasu wstaje w tym samym momencie do wyjscia, ale grzecznie przepuszcza nas przodem. Po wyjsciu szturchnalem kumpla i pokazalem, zeby zamiast w prawo w tunel obszczymurow skrecil w lewo na deptak, gamonie skrecili za nami, im wolniej szlismy tym mniej spieszylo sie naszym nowym przyjaciolom. Odbilismy wiec do jednej z jadlodajni i przez szybe widzialem jak nie pocieszeni byli idac dalej samotnie :) Do hostelu wrocilismy bez przygod, a na miejscu padlismy bardzo szybko.
       We wtorek poszlajalismy sie jeszcze po rejonie Vitkovic, czyli wielkich, nieczynnych juz terenow przemyslowych, ktore dzis udostepnione sa dla zwiedzajacych. Ogrom maszyn jakie tam widzielismy zrobil na mnie spore wrazenie, a majowa pogoda jaka nam dopisala uczynila ten dzien jeszcze lepszym.
       Wieczorem odprowadzilem Macka na pociag powrotny do domu, a sam wyszedlem na wylotowke i zanim powaznie pomyslalem, ze to pierwszy autostop tej podrozy siedzialem z czeska rodzinka w aucie jadacym do Bratyslawy. Spore szczescie, nie dosc, ze nie czekalem prawie wcale to znalazl sie zloty strzal czyli podroz na raz :) Na miejscu zalatwilem sobie nocleg w hostelu w samym centrum i zasnalem bardzo szybko...

DZIEN 2,3

    Z rana kolejny fart- Maciek razem z ekipa sa na tej samej dzielnicy i beda po mnie za 20 minut. Szybka toaleta, sniadanie i piateczka z wujkiem i juz siedzialem wygodnie w busie jadacym do Katowic. Niestety pospiech zostawil ladowarke do telefonu na Pradze i juz na poczatku podrozy musialem wydawac pieniadze (chociaz 26zl to nie majatek to w Azji jest to caly dzien zycia wliczajac w to hostel, jedzenie, transport i atrakcje). Chociaz strasznie potrzebowalem sie wyspac wiedzialem, ze to nie bedzie tego dnia. Mimo wszystko ustalilismy, ze na miescie tylko jedno piwko, a pozniej wezmiemy jeszcze kilka do domu zeby spokojnie zakonczyc dzien- nie wyszlo. Kiedy zobaczylismy, ze o 19:45 walczy Szpilka z Adamkiem postanowilismy, ze przez ta godzinke jeszcze cos zjemy i wypijemy po piwku, a do domu wrocimy po walce. Wrocilismy, ale walka wieczoru jak niektorzy moga kojarzyc zakonczyla sie dobrze po polnocy, a my zakonczylismy sie grubo po pierwszym piwku ;) W niedziele mielismy sie zegnac, jako ze Maciek pracowal nastepne 2 dni, a ja chcialem jechac dalej na Wegry- po raz kolejny nie wyszlo i wlasnie dlatego plany sa bez sensu :) Maciek poszedl do pracy zalatwiac wolne na poniedzialek, a ja w koncu troche odpoczalem. Dzien zakonczylismy spokojnie, ale juz mielismy plany na nadchodzace dwa dni...

DZIEN 1

       No wiec piatek, 7 listopada ostatecznie okazal sie dniem, w ktorym ruszylem dupe z kanapy :) Podroz, ktora planowalem od 11 miesiecy wlasnie sie rozpoczela.
      Jak zwykle, tak i tym razem nie obylo sie bez przeszkod i na dzien przed startem strulem sie nie na zarty i ostatnia noc umieralem zamiast konczyc pakowanie. Zamiast zostawic wszystkie stresy i cieszyc sie nadchodzacymi miesiacami bez ZADNYCH obowiazkow musialem spieszyc sie do stolicy po ostatnia wize, tym razem do Kazachstanu. Gdybym nie odebral jej tego dnia, musialbym czekac az do srody, a przez przekladanie tego wyjazdu zblizajaca sie wielkimi krokami zima powodowala dodatkowe cisnienie by jak najszybciej ruszyc w strone slonca.
      Nie chcac ryzykowac pojechalem do Warszawy korzystajac z serwisu blablacar czego absolutnie nie zalowalem. Jak sie okazalo jechalem z moim imiennikiem, ktory zwiedzil wiekszosc azjatyckich krajow, do ktorych sam sie wybieram, wiec 3 godziny podrozy zlecialy blyskawicznie na wypytywaniu o wszystko co jeszcze mogloby mi przyjsc do glowy, a czego byc moze nie doczytalem zbyt dokladnie. Za dowiezienie na czas i mase ciekawych informacji dziekuje i z tego miejsca pozdrawiam Bartka!
        Po wize szedlem dosc niepewnym krokiem, poniewaz nie bylem pewny czy ja dostane. Tak samo jak w przypadku wiz do Azerbejdzanu i Chin nalezy w ambasadzie przedstawic scisly plan podrozy wraz z biletami do i z kraju, a takze rezerwacje hoteli na czas pobytu. Ze wzgledu na charakter mojego tripowania nie bylo to mozliwe wiec musialem uciec sie do pewnych przebieglych forteli, o ktorych nie bede pisal tu oficjalnie, ale jezeli kiedys bedziecie sie o taka wize starac pytajcie smialo, podpowiem :) koniec koncow martwilem sie nie potrzebnie, ostatnia wiza jaka musialem zalatwic przed wyjazdem pieknie zdobi jedna ze stron mojego paszportu. W tej chwili zeszlo cisnienie i ze spokojna glowa moglem ruszyc dalej.
       W Katowicach chcialem odwiedzic Macka, z ktorym znamy sie mozna powiedziec czasu szmat i nie jedna ksiazke razem przeczytalismy :) Wyszlo na to, ze tego pieknego dnia prowadza impreze w Warszawie, a nastepnego dnia rano wracaja do Katowic i maja dla mnie wolne miejsce jezeli jestem zainteresowany, bylem. Po nieprzespanej poprzedniej nocy zdecydowalem odwiedzic wujka, ktory mieszka na polnocnej pradze i porzadnie sie wyspac. Zanim to sie jednak stalo zjadlem na sile troche kolacji, a takze nie do konca na sile wypilem z wujkiem mala pigwowa flaszke ;) w nocy po przebudzeniu wszystko zwrocilem, ale za to pozniej czulem sie juz coraz lepiej...