poniedziałek, 17 listopada 2014

DZIEŃ 9,10,11

Poprzedniego wieczora dotarłem do Budapesztu kolo godziny 22 i zanim przemieściłem się na dzielnicę, w której znajdował się mój hostel zgłodniałem. Poszedłem na zapiekane kanapki obok dworca, a później korzystając z wifi zacząłem planować jak przedostać się do Rumunii. Kiedy skończyłem było już dobrze po 24, a ja obiecałem sobie, że tego dnia wyjdę z samego rana więc postanowiłem nie wracać do hostelu tylko od razu przeprawić się na drugi brzeg Dunaju (nie, nie wpław, tym razem mostem :) ). Zanim zaczęło się rozjaśniać stałem z napisem Transylvania na nieźle oświetlonej zatoczce i łapałem. Przez pierwsze trzy godziny bida, byłem nieźle zmęczony po nieprzespanej nocy i humor na moment zaczął podupadać kiedy zatrzymała się węgierska rodzinka i zaoferowała podrzucenie o jakieś 100km, dla mnie bomba :) Typowa gadka-szmatka i nim się zorientowałem już łapałem następną podwózkę. Na szczęście tym razem nie musiałem tyle czekać i na wyjeździe ze stacji benzynowej gdzie wyrzuciła mnie sympatyczna rodzinka zatrzymał się po chwili całkiem świeży Mercedes, co nieco mnie zdziwiło jako, że zazwyczaj takie auta się nie zatrzymują. Okazało się, że był to ktoś ala syn węgierskiego króla nafty, który chciał wykazać się gestem przy kobiecie, ale kiedy tylko wsiadłem on zaczął nawijać do zestawu głośnomówiącego, a ja z czystym sumieniem zasnąłem jak dziecko. Kiedy się obudziłem równinny krajobraz Węgier przechodził w góry Rumunii. Ale tu będzie super! Pomyślałem, tylko po to żeby na wjeździe do Cluj-Napoki zmienić zdanie. Odrapane budynki i brudne ulice w niczym nie przypominały opisów bajkowych uliczek Transylvanii, o których wcześniej czytałem. Gdyby nie fakt, że już zarezerwowalem hostel zastanowiłbym się czy nie ruszać dalej. W hostelu wyglądało ok, spoko ludzie, umówiliśmy się nawet, że wieczorem wszyscy razem pójdziemy na miasto. Wyszedłem wcześniej sprawdzić tą wychwalana kuchnie, ale znowu wyszła klapa. Zupa farmerska z wołowiną była zmieszanym kapuśniakiem z pomidorówką i 3 mikroskopijnymi kawałkami wołowiny, a danie drugie zachwalane jako lokalny przysmak okazało się solidną chochlą gotowanej kapusty z bardzo niesolidną porcją mięsa w środku. Po takiej uczcie dla podniebienia wyszedłem na mały spacer. Kilka bardzo ciekawych budowli z czasów kiedy nad tym bałaganem władzę sprawowali Rzymianie nie poprawiło mi specjalnie humoru i żeby było jeszcze gorzej zaczęła mi pękać głowa. Do hostelu wróciłem po 18, pogadałem jeszcze chwile z ludźmi poznanymi w hostelu i padłem do wyra. Pól nocy nie mogłem spać, aż się poddałem i zaaplikowałem tabletki przeciwbólowe. Po godzinie w końcu zasnąłem. Rano czułem się lepiej i jak najszybciej chciałem zapomnieć o pierwszym dniu tutaj. Postanowiłem ruszyć tego dnia dalej. Spakowałem rzeczy, opisałem kilka pierwszych dni podróży na blogu i kolo południa dreptalem na dworzec. Miałem plan, dzień wcześniej upewniłem się, że za niecałe 400 lei dostanę balkan flexipass na 5 dni do wykorzystania przez następnych 30. Jest to bilet uprawniający do nielimitowanych przejazdów koleją na terenie 7 krajów. Podchodzę do kasy, a kobieta bezczelnie mówi mi, że mam jej zapłacić ponad 1200 lei i to tylko gotówką! Kiedy powiedziałem jej, że wczoraj na tej samej stacji kosztował 1/3 postukala nerwowo w kalkulator i jakby nic powiedziała: a tak faktycznie 400 :) no gdybym trzymał wtedy w ręku patelnie! Na dodatek nie mogąc lub nie chcąc mnie zrozumieć bilet wystawiła od dnia następnego dzięki czemu miałem wrócić do hostelu na jeszcze jedną noc. Los chciał inaczej, najpierw na dworcu pojawił się Hiszpan z hostelu, który cale życie podróżuje bo jest to związane z jego pracą i choć rozmawiało się z nim łatwo to w końcu nie dowiedziałem się na czym ta praca polega. Kiedy poszedł na swój pociąg przyszedł Amerykanin, też naszego hostelu, który jeździ po świecie jako fotograf i akurat wybierał się na dniach do Indii robić zdjęcia przemyslu tekstylnego. Co ciekawe stwierdził, że to on może zazdrościć mi podróży bo jako obywatel USA do większości krajów wschodnich nie moze się nawet starać o wjazd. I tak na gadaniu zleciały kolejne godziny, on wsiadł w pociąg do Oradei, a ja pomyślałem, że już sobie poczekam i ruszę pierwszym pociągiem po północy na Braszów. Tu zacznie się przygoda, chociaż zamek pod Braszowem to tylko turystyczny magnes, w którym Wlad Palownik (pirwowzór hrabiego Draculi) nigdy nie mieszkal to będzie dobrym startem gdzie poczuję klimat Transylwanii. 250km jakie było do pokonania pociąg jechał 7,5h! Nie narzekajmy na polskie koleje :P No ale spokojnie Bartku, na dobre rzeczy warto czekać. Wyszedłem z pociągu i po 10 minutach wiedziałem, że nie chcę tu zostawać. Pociągi do innych miejscowości Transylwanii zaczynały odjeżdżać za 4 godziny więc jednak dalem dla Braszowa mala szansę, której jednak nie wykorzystał. Wracając na dworzec myślałem tylko o wyjeździe z Rumunii. Ciągle uśmiechnięty bo: everything is good for something, co powtarzam w złych chwilach jak mantrę. Zamiast do Sighisoary lub Sybina wsiadłem w pociąg do Bukaresztu bo do Rumunii jak wiedziesz to nie z każdego miejsca wyjedziesz równie łatwo, a ze stolicy podobno łatwiej tym bardziej, że bedę tam po 16. Nie prawda! Pani w kasie międzynarodowej oznajmiła, że najlepiej będzie pojechać do... Budapesztu! Na prawdę po Rumunii była to kusząca propozycja, ale pojechałem jednak w kierunku granicy z Serbią wykorzystując pierwszy dzień z mojego flexipassa na wyjazd z tej czarciej nory. Siedzę wlaśnie na piwku niedaleko dworca, piszę tą laurkę i o 1 w nocy ruszam na Serbię gdzie powinienem być jutro :) ehhh przygody...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz