poniedziałek, 26 stycznia 2015

DZIEN 50, 51,52 PROBLEMY Z PASZPORTEM

Rano pobudka i problemy dziewcząt z ogarnięciem się na czas. Wszyscy gotowi tylko szalone 18stki z niespakowanymi plecakami wciąż gadające i żartujące. Kiedy w końcu wymeldowaliśmy się i ruszaliśmy mieliśmy sporą obsuwę. Modliłem się w metrze żebyśmy zdążyli na pociąg, ale z każdą kolejną stacją byłem coraz pewniejszy, że jednak się spóźnimy. Na dworzec wbiegliśmy minutę przed odjazdem pociągu, ale zanim znaleźliśmy wejście na peron pociąg odjechał. Byłem trochę zły na dziewczyny za tą obsuwę, ale starałem się tego nie okazywać, jakoś wymienimy bilety i poprostu dziś nic nie zwiedzimy. Problemy dopiero jednak się miały zacząć. Georgie zauważyła, że zgubiła paszport i zaczęliśmy chodzić po całym dworcu i okolicach szukając go. Zeszliśmy też na stację metra, a Georgie nawet przejrzała nagrania kamer razem z ochroną, wszystko na nic, w perspektywie mieliśmy wizytę w ambasadzie i płacenie za nowy paszport. Morale podupadło, dziewczyny już miały zostać w Pekinie kiedy po ponad godzinnych poszukiwaniach Georgi znalazła zgubę... w swoim plecaku! W jej stronę poleciały papierki i kilka ciepłych słów na temat stanu jej głowy. Na szczęście humory się poprawily i poszliśmy zmienić bilety. W kolejnym pociągu miejsca siedzące były wykupione więc dziewczyny dopłaciły do leżących, a my wzięliśmy stojące i mieliśmy w planach siedzieć na ich łóżkach. Przy wejściu do pociągu niestety wskazano nam wagony, w których nasze stanie ma mieć miejsce. W środku niesamowity tłok jakby miejsca stojące były nielimitowane, dzięki dziewczyny za wasz nieogar poranny. Ema przypomniał sobie, że dziewczyny mają jego aparat i po prostu zaczął przepychać się w tłumie i wykłócać z personelem, że musi przejść. Szalony Włoch, jemu wszystko się upiecze. Więc zostaliśmy z Pierrem sami i mieliśmy pokutować nieswoje grzechy stojąc przez następne 6 godzin. Po pół godziny zdecydowaliśmy się powtórzyć numer Emy, ale nie wpuścili nas nawet do następnego wagonu. Usiedliśmy więc w barowym i zamówiliśmy kurczaka z ryżem, którego zamierzaliśmy jeść przez całą podróż. Nie udało się, po słabym kurczaku, w którym było więcej kości niż mięsa posiedzieliśmy może godzinę i powiedziano nam, że wagon ma przerwę w pracy i nikt nie może w nim zostać. Wróciliśmy do naszego zatłoczonego wagonu i przestaliśmy jeszcze kolejne pół godziny zanim zwolniły się miejsca. Do końca trasy już siedzieliśmy i nawet udało się zdrzemnąć. W Datong mieliśmy zagadkę jak odnaleźć mieszkanie naszego hosta więc poszliśmy do policjantów zapytać czy dadzą nam zadzwonić, Wang podał im numer autobusu i nazwę przystanku, gdzie mamy wysiąść, a oni zapisali nam to na kartce. W autobusie znaleźliśmy dobrą duszę, która miała nam pomóc. Na miejscu wyszła z nami, zadzwoniła do Wanga i po krótkiej rozmowie zaprowadziła pod jego klatkę, gdzie Wang już czekał. Poszliśmy razem do sklepu zrobić zakupy bo chcieliśmy przygotować wspólny obiad. W sklepie kobieta położyła brudny karton na ziemi, na nim mrożonego kurczaka, a potem tasakiem dzieliła porcje :) ciekawy obrazek, ale mięsa nam się odechciało. Postawiliśmy na wegetariańskie spaghetti, które złe nie było, ale ze zrozumiałych powodów szalu dla mnie nie robiło. Nasz gospodarz zapytał czy chcemy spróbować chińskiego wina, po czym polał po szklance. Po pierwszym dużym łyku myślałem, że zacznę ziać ogniem, chińskie wino okazało się 45% wódką, nazywaną Bajdziu. Siedzieliśmy dość długo rozmawiając o Datong, tym czym się zajmujemy, śpiewając (to akurat nie ja) i przygotowując się do porannej wycieczki do wiszących świątyń.
Rano ruszyliśmy z wytycznymi Wanga do wiszących świątyń podczas gdy on został w domu odpoczywać po poprzednim wieczorze. Ja który śmiałem się z Georgi i jej paszportu najgłośniej zgubiłem rozpisane autobusy i przystanki do świątyń 10minut po wyjściu z domu. Na szczęście z cząstkowymi informacjami, które pamiętałem i naszym chińskim tłumaczem (Georgi) daliśmy radę. Wiszące świątynie były ciekawym miejscem, wybudowane z drewna, na zboczu góry, można podziwiać piękny krajobraz ze środka. Niestety jak każde ciekawe miejsce w Chinach otoczone jest płotem i dziś to tylko pusta, turystyczna atrakcja bez duszy. Sama główna świątynia choć piękna, to nie jest warta podróży z Pekinu dla pół godzinnego spaceru. Daliśmy się namówić lokalnym kierowcą i znacznie przepłacając pojechaliśmy dalej w góry na dwugodzinny spacer między całym kompleksem świątyń położonym znacznie wyżej. To było juz dużo ciekawsze i pomimo, że tańsze to uważam to za punkt obowiązkowy, po którym główną świątynię można sobie darować. Kierowcy dokładnie jednak wiedzą jak wyciągać kasę z turystów i wiozą Cie najpierw tu, a później składają kolejną ofertę widząc nie do końca zadowolone miny. Wydaliśmy więc więcej niż powinniśmy, ale spacer po górach, w otoczeniu starych i dopieszczonych, w każdym detalu świątyń był bardzo ciekawy, tak jak i widok ze szczytu. W drodze powrotnej Pierre grał z dziewczynami w grę nastolatków, a ja i Mariano Italiano spaliśmy prawie całą drogę. W domu czekała na nas pyszna zupa, którą przygotował Wang i bułki na parze, a po obiedzie razem z Pierrem zeszliśmy do sklepu po butelkę Bajdziu. Tego dnia pograliśmy jeszcze w karty, ale położyliśmy się wcześnie, bo rano mieliśmy wyjść razem, Wang do pracy, a my na zwiedzanie grot z rzeźbami Buddy w Yungan. Dziewczyny po raz kolejny dały popis prędkości w zbieraniu się do wyjścia i nasz gospodarz stał z rana niecierpliwie w drzwiach, czekając i patrząc co chwila na zegarek. Kiedy w końcu wyszliśmy i złapaliśmy autobus dziewczyny wpadły na pomysł, żeby pospieszyć się ze zwiedzaniem i zdążyć na pociąg do Szanghaju o 13. Wzięły więc klucze od Wanga i obiecały podrzucić mu klucze do pracy i chociaż od początku mówiłem, że nie mają szans się wyrobić i nie potrzebnie zawracają gospodarzowi gitarę to one wiedziały lepiej. Nie żebym chciał strasznie narzekać, bardzo je lubię i utrzymujemy kontakt nawet po tych wspólnych wycieczkach, ale taki brak zorganizowania powoduje, że wolę podróżować sam, a z ludźmi spędzać czas kiedy już dotrę w nowe miejsce. Nie zdecydowałem się więc dołączyć do pociągu do Szanghaju, zamiast tego miałem w końcu spróbować autostopa w Chinach. Byłem już generalnie zmęczony dużymi miastami, a Wang przygotował dla mnie list po chińsku i zapewnił, że to co chcę zrobić jest wykonalne. Póki co mieliśmy jeszcze jeden przystanek do zwiedzenia. Panie w kasie prawie dały się przekonać na sprzedanie nam biletów studenckich, choć legitymacje miały tylko dziewczyny, ale gość za ich plecami był nieugięty. Przez swoje krzywe i żółte zęby cedził jedynie"student card" i nic do niego nie docierało. Pierre powiedział, że we Francji nazywają takich ludzi "mała władza" bo mają małą władzę, ale bardzo lubią jej używać. W końcu zapłaciliśmy po 50zl :/ i liczyliśmy, że groty będą tego warte. Zdecydowanie były! Liczba grot i figur Buddy w nich się znajdujących była nieprawdopodobna. Ogrom niektórych rzeźb jak i talent twórców był godny podziwu. Spacerowaliśmy tam dość długo, a po jakimś czasie dziewczyny zrozumiały, że pojadą dopiero wieczornym pociągiem. W drodze z grot zajechaliśmy na duży obiad do kluskowej restauracji i poprawiliśmy deserem w postaci słodkich bułek, których kupiłem za 3zl całą siatkę na ulicznym stoisku. Przed pojechaniem do domu zostawiliśmy Wangowi klucze w pracy i jeszcze pospacerowaliśmy po Datong. W okolicy murów miasta zastaliśmy sesję zdjęciową pary młodej, która poprosiła nas do zdjęcia. Kilka fotek poważnych, kilka wygiętych i w momencie skoku, a odchodząc o fotkę poprosił sam fotograf. Przekazał aparat panu młodemu, a kiedy panna młoda zapytała czy też ma być na zdjęciu fotograf rzucił tylko krótkie "nie" :D Wracając do domu Georgia kupiła duże pudło sztucznych ogni, które mieliśmy odpalić wieczorem z okazji jej urodzin. W domu ostatni obiad z Wangiem, pakowanie i wyszliśmy razem z butelką Bajdziu przed blok. Były fajerwerki, toasty i 100lat w 5 językach, a w czasie strzelania podjechał radiowóz. Georgia jednak to tak mila i grzeczna dziewczyna, że policjanci nie mogli nic jej zrobić i tylko złożyli życzenia. Po wszystkim pożegnaliśmy się i cała 5 odjechała taksówką na dworzec. Mam nadzieje, że sylwester w Szanghaju się uda, a my zobaczymy się ponownie wkrótce. Jutro autostop!

1 komentarz:

  1. zdjęcia z wiszących świątyń były piękne, no i ten krajobraz..... super wyprawa

    OdpowiedzUsuń