piątek, 23 stycznia 2015

DZIEN 44,45 O CHIŃCZYKU, KTÓRY JEŹDZIŁ KOLEJĄ

. Z rana zaspałem bo moj telefon padł w nocy i Xing musiał czekać chwilę będąc już gotowym do pracy, aż się ogarnę. Na wyjściu dostałem od niego bardzo praktyczny prezent, jak się później okaże ratujący mi nieraz tyłek w podróży. Był to tak zwany bank energii, który po naładowaniu wystarczył na 3 krotne naładowanie mojej Nokii lub wielokrotne ładowanie kamerki gopro-podobnej, której bateria była największym minusem. Od tej chwili mogłem jej w końcu zacząć używać, czego efekty będzie można za jakiś czas zobaczyć na blogu.
. Xing odwiózł mnie na dworzec, a jego dziewczyna napisała mi po drodze po chińsku zapytanie o bilet do Pekinu (najtańszy, na twardym miejscu siedzącym, 40 godzin żywego chińskiego folkloru) i simcard z Internetem. Pod budynkiem dworca pożegnałem się, a później poszedłem kupić bilet. Z moim listem było to wiele łatwiejsze chociaż i tak nie bylo się bez cyrku. Na skanerze strażnik zobaczył coś niebezpiecznego i kazał mi otworzyć plecak. Starannie zacząłem odwiązywać wszystkie troczki i odpinać kolejne elementy, po czym zostałem poproszony o otwarcie kosmetyczki. Musiałem wyrzucić do śmietnika spray chłodzący na stłuczenia i spray na komary, żebym przypadkiem nikogo nimi nie zabił, dziś niestety nie zarobię tysiaka :/  przy okienku czekałem długo bo jak wszędzie było mnóstwo chińczyków, a kiedy doszedłem do kasy nastąpiła wymiana kasjerek. Tuż przed moim nosem pani odwróciła kartkę w okienku, zaczęła wyłączać programy, komputer, zbierać pieniądze, a następna pani przygotowywać stanowisko pracy dla siebie. Przez te wszystkie pierdoły pierwszy pociąg pojechał beze mnie, ja dostałem bilet na 17. Poszedłem jeszcze zjeść zupę z makaronem i wołowiną, skorzystałem z Internetu (bo sam sim-card z Internetem nikt nie chciał mi sprzedać bez chińskiego dowodu), a później udałem się juz na halę odjazdów. Tam jak wszędzie tłumy, na peron wejść można tylko z biletem, kilka minut przed odjazdem pociągu. Kiedy przyszła nasza kolej, tłum zaczął napierać i pędzić do pociągu, chociaż każdy miał w nim dokładnie przypisane miejsce, nawet jeżeli stojące to wiedział dokladnie, w którym wagonie ma stać. Rozsiadłem się wreszcie, po tym jak znalazłem miejsce na swoje torby (co łatwe nie jest biorąc pod uwagę objętość przeciętnego bagażu w Chinach, chyba po to tak się spieszyli) i czekałem na seans za oknem. Chiny okazały się krajobrazowo dużo ciekawsze i znacznie bardziej różnorodne niż Kazachstan, całe szczęście bo o ile tam mogłem sobie pogadać to tu mogłem o tym tylko pomarzyć :) patrzyłem tak sobie póki się nie ściemniło, a później poszedłem spać. Z rana dalej ciekawe widoki, ale wciąż z nikim nie mogłem pogadać. Znudzony po pewnym czasie sięgnąłem na górną półkę po swój plecak. Nagle jak stado wiewiórek, które wyczuły orzechy otoczyła mnie pokaźna grupa chińczyków. Część wyglądała wyprostowana jak kij od szczotki zza swoich siedzeń, a część stała w przejściu obserwując mnie próbującego rozpiąć plecak. Trochę mi to zajęło jako że plecak już solidnie dobity wiąże na różne możliwe sposoby, ale tłum nie malał, przytakując mi z uznaniem kiedy podnosiłem wzrok, conajmniej jakbym wynosił ludzi z płonącego budynku. Zostałem bohaterem w nieswoim domu. Wiedziałem, że bardzo się rozczarują kiedy w końcu zobaczą po co tak długo męczyłem się z plecakiem, ale nie przejmowałem się tym. Przeczesałem wszystkie kieszenie i pod koniec wyciągnąłem długopis i zeszyt! Zamiast rozczarowania na twarzach otaczających mnie ludzi jeszcze większa intryga. Zacząłem pisać historie poprzednich dni, bo chiński internet łączy Chiny z Chinami, a nie ze światem, w związku z czym nie mogłem korzystać z wielu blokowanych stron, jak youtube, facebook, google, gmail, czy przede wszystkim mój blog :/ Nie mogąc z nikim dokoła pogadać pisanie przychodziło mi bardzo łatwo, więc szybko zapełniałem kolejne kartki, a tuzin chińskich oczu z otwartymi ustami podziwiał kosmitę piszącego w języku marsjańskim. Jeden z nich stracił zainteresowanie na chwilę bo akurat musiał charchnąć na podłogę, ale za to inny prawie kładł głowę na moim zeszycie :) Później do wagonu weszła drobna chinka, prowadząc konduktora, który upychał rzeczy na górnej półce i robiła mu aferę o zrobienie dziury, w wielkiej, czarnej, plastikowej torbie, która była jej torbą podróżną. Torba ( worek na śmieci?) była o wiele za duża, jak na jakiekolwiek miejsce, więc nic dziwnego, że gdzieś się przedarła, ale drobna Chinka nie spuszczała z tonu. Po raz kolejny miejsce akcji otoczył tłum wiewiórek, w ogóle Chińczycy są strasznie ciekawscy, a ciekawi ich każda pierdoła i potrafią nastawiać ucha, albo zaglądać Ci przez ramię bez cienia zażenowania. Po pewnym czasie obok mnie stało 4 konduktorów, drobna Chinka i przynajmniej tuzin gapiów. W takiej atmosferze upłynął dzień, a j kładąc się spać zacząłem rozmyślać nad porannym przybyciem do Pekinu. Myślałem szczególnie, o pierwszej gwiazdce poza domem, no może oprócz tej w Anglii, kiedy pracowałem tam kilka lat temu, ale wtedy byłem u jednego z najbliższych przyjaciół, z jego rodzinką, a tu miałem być sam na drugim końcu świata. Idąc spać trochę mi się zatęskniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz