poniedziałek, 9 lutego 2015

DZIEŃ 75,76 - DŻUNGLA I PIERWSI GOŚCIE W MOIM HOSTELU

Budzik nastawiłem na 6 rano, żeby wstać na wschód słońca. Przeszedłem wzdłuż plaży skierowanej na południe, więc wspiąłem się na klify po lewej stronie, żeby nic mi tego wschodu nie zasłoniło. Przed sobą miałem morze i kilka porozrzucanych skał wyrastających spod powierzchni. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a po chwili przeszło kilku ludzi, też prawdopodobnie chcących zobaczyć pierwsze promienie. Niestety po jakimś czasie zrobiło się zwyczajnie jasno, żadnego wschodu nie było. Nie zraziłem się tym jednak pomimo, że obiecałem komuś zdjęcia z tego wschodu. Poczułem wielką ochotę na poranną przejażdżkę. Przeszedłem przez "moją" plażę, na której byli już pierwsi pracownicy. Nikt nie miał pojęcia, że w nocy był na leżakach pasażer na gapę :) Mój motor jak i pakunek stały nienaruszone, ale w tym miejscu nie musiałem się o nie martwić. Strażnicy ukłonili się ładnie i przywitali, chyba myśleli, że jestem gościem hotelu. Nie wiem, odjechałem w głąb wyspy, do parku narodowego. Kupując bilet, gość w kasie ostrzegł mnie, że jeżeli wybiorę dłuższą trasę, mogę ją przedłużyć do wioski rybackiej na skraju dżungli, ale nie będę miał czasu wrócić przed zmrokiem i zapłacę koło 25 dolarów za łódź do miasta. Wyruszyłem o 8 rano i trekking przez dżungle szedł bardzo dobrze, więc nie mogłem odpuścić i postanowiłem spróbować dojść do Viethai i wrócić tego samego dnia. Zarówno ściana roślin przez którą nie da rady przejść bez maczety poza wytyczoną ścieżką, jak i cicha, spokojna wioska, pełna ciężko pracujących, ale ciągle uśmiechniętych i przyjaznych ludzi zrobiły na mnie duże wrażenie. Wyciszyłem się i do bram parku wróciłem totalnie zrelaksowany. Całość zajęła mi ok 6 godzin, więc panika kolesia przy bramie miała chyba pozwolić zarobić ludziom w wiosce, a może czas przejścia był określany względem starszych ludzi o kulach, ciężko powiedzieć, zdecydowanie nie biegłem przez dżungle. Wróciłem do miasteczka i zrobiłem kolejną rundę odkrywając kolejne uliczki. Znalazłem też kolejny port na wyspie, gdzie akurat przypłynęła wycieczka. Tam poznałem Fleur, dziewczynę z Holandii i jej koleżankę Giovannę z Chile, które chciały zrobić dzień przerwy na wyspie, a jutro wrócić do HaNoi z kolejną wycieczką. Zapytały mnie czy znam jakiś fajny hostel w mieście, więc opowiedziałem im o moim "hostelu". Przyjęły to z szerokimi uśmiechami i spytały czy mogą dołączyć, nie miałem nic przeciwko. Pojechaliśmy zjeść obiad, po którym dziewczyny wypożyczyły skuter bo chciały zwiedzić wyspę. Ja już sporo jej widziałem i byłem tym dniem zmęczony, więc wolałem popływać w mojej lagunie i odpocząć. Umówiliśmy się na wieczór. Ja już do wieczora leżałem pępkiem do góry bo ostatnio się ciągle przemieszczam w szybkim tempie i potrzebowałem prawdziwego relaksu. Później dołączyły dziewczyny i trochę sobie pogadaliśmy, poznaliśmy się lepiej, a nie dość że byliśmy na tej plaży na gapę to jeszcze dziewczyny odkryły miejsce, gdzie mogliśmy skorzystać jak hotelowi goście z pryszniców i podładować telefony.
Spać poszliśmy późno, więc tym razem nikt nie wstał na wschód słońca, obudziła nas za to pani, która w dzień grabiła plażę :) Była trochę szorstka pokazując na tabliczkę przy leżakach, na której przeczytaliśmy: Wynajęcie leżaka 60000 za dobę. Wcześniej nawet tego nie zauważyłem, powiedziałem pani, że my tu od godziny czekamy na wschód i zasnęliśmy, już uciekamy :) Dziewczyny miały wsiąść na łódkę o 13, więc pojechaliśmy odkryć zachodnią część wyspy, której żadne z nas jeszcze nie widziało. Znaleźliśmy kolejny port, kilka dzikich plaż i jeszcze więcej pięknej natury. Na koniec oczywiście się spóźniliśmy na ich łódkę. Nikt się jednak nie zmartwił, zadzwoniliśmy do biura potwierdzić, że zabiorą się następnego dnia. Poszliśmy coś zjeść i zrobić zakupy. Tego popołudnia kupiliśmy ryby, warzywa i butelkę soku z gumijagód ;) pojechaliśmy na dziką plażę, którą widzieliśmy wcześniej. Wietnamczyk koło 40stki, który proponował nam nocleg za kasę, kiedy zobaczył, że robię ognisko pomógł mi i posiedział trochę z nami, wódki nie chciał, wziął za to papierosa od dziewczyn, a później zmył się do domu. My kontynuowaliśmy imprezę, ale po jakimś czasie też poszliśmy spać. Obudziły mnie kroki wokół ogniska, dziewczyny też wstały. To nasz znajomy Wietnamczyk, rozpalał na nowo przygaszone ognisko bo miał dla nas prezent. Ubrany w wysokie wodery wszedł z wiadrem do wody i nałapał dla nas krabów i wielkich krewetek (takich szarych, nie znam się), właśnie wrzucał je do świeżo rozpalonego ogniska. Bardzo miły gest, było też bardzo śmiesznie kiedy puścił ze starej Nokii wietnamskie, spokojne hity, robiąc do tego techno-beatbox i tańcząc jak szalony nad ogniskiem. Zaczęło być dziwnie jak w swojej starej Nokii odpalił pornoska i zaproponował, aby razem go pooglądać. Nie byliśmy zainteresowani, a widząc nasze miny, pożegnał się i poszedł do domu po raz drugi. Taki to był dzień...

1 komentarz:

  1. Życie jest chwilą, więc żyj i kochaj to co jest najdroższe Twojemu sercu...i wierz ,że to co najpiękniejsze spoczywa za horyzontem marzeń...

    OdpowiedzUsuń