piątek, 6 lutego 2015

DZIEŃ 71 - STARE, NOWE BUTY

Poprzedniej nocy prawie nie spałem, bo po miesiącu w Chinach, gdzie hulała cenzura musiałem nadrobić zaległości na fejsie :) poszedłem spać późno, a wstałem i tak bardzo wcześnie bo w podróży nie lubię tracić czasu. Napisałem do Antona i Olgi co mogę zobaczyć w HaNoi i gdzie oni pojechali ze stolicy. Odpowiedź dostałem prawie natychmiast: czekamy na Ciebie w mieście, wyślij adres, a my zjemy śniadanie i przyjedziemy! Super, też zjadłem szybkie śniadanie i postanowiłem popracować nad blogiem czekając na nich. Nie spodziewałem się, że się tu zobaczymy, przyjechali do HaNoi z tydzień wcześniej i byłem pewny, że już dawno ich nie ma. Dwie godziny później w drzwiach hostelu pojawiły się dwie znajome twarze, za nimi jeszcze jedna. Gdzieś w Chinach poznali Romana, młodego pilota z Ukrainy, który kiedy stracił pracę postanowił ruszyć w podróż. Poszliśmy coś zjeść i poszwendać się razem po mieście. Odwiedziliśmy ambasadę Wietnamu, bo oni potrzebowali przedłużyć wizę, a później Australii, bo ja musiałem wyrobić. Niestety, w sobotę obie były zamknięte i musieliśmy czekać do poniedziałku. Wracając zaszliśmy na ryż i kurczaka, dzięki czemu rozeznałem się trochę w cenach. Jest to bardzo ważne, bo zazwyczaj w tych krajach słyszy się cenę turystyczną najpierw, a normalną dopiero jak się pokaże, że to nie jest nasz pierwszy dzień. Później moi znajomi chcieli pojechać na drugi koniec miasta wypożyczyć na miesiąc skuter, którym pojadą na południe Wietnamu, a ja musiałem iść w drugą stronę naprawić telefon i zrobić porządek z moimi rzeczami w hostelu, umówiliśmy się na wieczór. Szczerze mówiąc to też od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie myśl o motorze lub skuterze, chociaż nigdy nie prowadziłem, ani nawet nie lubiłem tego rodzaju pojazdów. Nie było to moje zmartwienie na teraz, więc ruszyłem przed siebie i chwilę później podszedł do mnie 5 czy 10 gość proponujący czyszczenie butów. Jak zwykle odmówiłem, bo raz sam sobie potrafię wyczyścić buty, dwa jakoś to mi się wydaje nieodpowiednie dawać komuś buty do czyszczenia. Gość jednak nalegał, złapał mnie za kostkę, wpuścił trochę kleju w rozerwanego buta i go naprawił. Następnie pokazał, że wyczyści za 50000 dongów (ok.7zl), ale powtórzyłem, że nie trzeba.
-ok, 20000 (ok.3zl), proszę. Powiedział i zrobił minę jak kot ze Shreka, a ja dałem się mu namówić. Serio wyglądał jakby od tego zależał jego obiad dzisiaj. Kazał mi zdjąć buta, a nogę położyć na starym klapku, a sam zaczął zaszywać i zaklejać wszystkie dziury (moje buty były już dosyć znoszone w podróży), podkleił jakiś kawałek gumy na pięcie i wypastował tak, że but po wszystkim wyglądał jak nowy. W międzyczasie pojawił się jego drugi koleżka, który już zajmował się drugim butem, a później trzeci i czwarty, którzy zagadywali. Skąd jesteś? Na jak długo? Lubisz Wietnam? Normalnie przyjaciele od dziecka ;) Kończąc z moimi butami, młody gość, który dołączył później na telefonie wystukał 600. Pytam się czy to jego numer telefonu, a on mówi że nie, to cena! Mówię mu, że nie sądzę, że z gościem obok umówiłem się na 20000, a nie na 600000 (ok.90zl). Patrzę na biednego gościa, którego chwilę wcześniej było mi szkoda, ale on już nie mówi po angielsku! Pokazuje tylko rękami, że 20000 to tylko za czyszczenie. Pytam więc kto mu kazał naprawiać buty i oznajmiam, że na pewno mu takich pieniędzy nie zapłacę. Wtrąca się młody po lewej i zachwala robotę jeszcze raz kończąc mega denerwującym"weri weri czip" (bardzo, bardzo tanio). Mówię mu, że może dla niego i żeby zamknął twarz, bo nie z nim rozmawiałem na początku o cenie. Czwórka jednak staje coraz bliżej mnie w małej uliczce, trzymając w rękach długie szpikulce, którymi chwilę wcześniej bez problemu przebijali buty, żeby przewlec grube nici. Sytuacja stała się nie ciekawa, zacząłem sięgać do kieszonki i... psia mać! Zostawiłem gaz w drugich spodniach. Dyskutowałem jeszcze dłuższą chwilę, ale widziałem, że za wiele nie wskuram, ostatecznie odszedłem biedniejszy o 200000 (ok.30zl)! Na tyle wytargowałem cenę usługi, której nie zamawiałem, a ile prawdopodobnie kosztują tu nowe buty :/ Nie ukrywam, że odchodząc czułem oprócz złości też wstyd, że po prawie już 3 miesiącach w podróży straciłem czujność i dałem zrobić w konia jak początkujący turysta. Następnym razem będę ostrożniejszy. Poszedłem naprawić telefon, w moich starych, nowych butach i przynajmniej za to mnie nie skroili. Wróciłem do hostelu, w którym zapomniałem o wcześniejszej wpadce, bo na wejściu zawsze czeka pracownik, żeby otworzyć i przytrzymać drzwi, wszędzie ktoś coś sprząta, uśmiecha się i przypomina o darmowym piwie, w barze na dachu między 19:30, a 20:30. Wszystko za 15zl ze śniadaniem! Oddałem ciuchy do prania (zazwyczaj piorę w ręku, ale tu jest taniej dać je do prania niż kupić proszek) i siadłem znowu do bloga. Kiedy już się zmęczyłem pisaniem zrobiłem sobie drzemkę, z której wybudziło mnie pukanie do drzwi. Pracownik hostelu przyszedł powiedzieć, że na dole czekają znajomi. Zszedłem na dół i zobaczyłem Antona, który trzymał w ręku kluczyki od skutera. Brazylijczyk, który kimał z nimi u ludzi z couchsurfingu kupił motor i jechał z Romanem, a ja dosiadłem się na skuter z Antonem i z Olgą. Zapytałem Antona czy możemy tak zrobić, a on tylko odparł, że to Wietnam :) Pojeździliśmy po całym HaNoi, byliśmy we francuskiej dzielnicy zobaczyć wpływ Francuzów na architekturę w swojej byłej kolonii, później przejechaliśmy obok mauzoleum Ho Chi Mina okrążając dwa jeziora znajdujące się niedaleko. Skończyliśmy na kawie u ich hostów z couchsurfingu, a ok 24 Anton odwiózł mnie do hostelu. Oni z Romanem wybierali się do Ha Long City następnego dnia, a mi zaproponowali, żebym dołączył do ich mieszkania. Musiałem w niedzielę zostać w mieście, bo już byłem coraz bardziej nakręcony na motor, więc powiedziałem, żeby się odezwali jak wrócą. Freestyle trwa, nie wiem gdzie mnie dalej poniesie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz