piątek, 6 lutego 2015

DZIEŃ 74 - PIERWSZY DZIEŃ W RAJU

Wstałem wcześnie rano i nie chciałem marnować dnia, wskoczyłem na motor i pojechałem w kierunku wyspy. Na pierwszą i mniejszą przejechałem mostem i dalej kierowałem się według gpsu. W pewnym momencie dojechałem do miejsca, gdzie powinienem jechać dalej w krzaki. Albo moja mapa jest nieaktualna i droga zarosła, albo przyjechałem za wcześnie i jeszcze nie zdążyli wybudować tu drogi. Według mapy powinienem przedostać się na drugą stronę pól ryżowych. Zamiast zawracać na jedyną drogę pojechałem wąskim wałem ziemi między pełnymi wody polami. Nie było to najłatwiejsze zadanie dla kogoś, kto wczoraj nauczył się podstaw jazdy, ale dałem radę. Z każdym takim osiągnięciem rosła pewność siebie, która będzie mi potrzebna do zrobienia 2000km w nadchodzących tygodniach. Chwilę później znalazłem marinę, gdzie dostałem pierwsze informacje na temat rejsu do Ha Long Bay, jako że pracownicy liczyli, że od razu zarezerwuje miejsce podali mi ulotki i darmową herbatę. Skorzystałem z wifi i napisałem do Emy, Włocha poznanego w Pekinie, który mówił że na dniach dostanie wizę i przyjedzie do HaNoi. Powiedziałem mu o moim motorze i zaproponowałem, żeby też kupił jakiś i do mnie dołączył. Później znalazłem prom na Cat Ba, który kosztował 3 dolary i miałem na niego czekać 2 godziny. W tym samym czasie zauważyłem, że od plecaka odpiął się mój namiot i go gdzieś po drodze straciłem :/ wróciłem na wał między polami i przeszedłem po nim- nic, objechałem marinę- też lipa. Już miałem jechać na prom, ale postanowiłem przejechać ostatnią prostą, do miejsca gdzie wcześniej podziwiałem z brzegu wyspy. Już z daleka widziałem pakunek leżący na drodze i strasznie się ucieszyłem bo ostatnio za często dawałem ciała jak amator i strata namiotu, który kupiłem przed samym wyjazdem zabolałaby strasznie. Co się ze mną w tym Wietnamie dzieje? Kupiłem bilet na prom, w kasie siedziała bardzo miła pani, z którą wcześniej prowadziłem miłą rozmowę, a która obiecała mi też załatwić tańszą łódkę do zatoki Ha Long. Za bilet kosztujący 80000 zapłaciłem banknotem 500000, a resztę, na którą rzuciłem okiem wsunąłem do kieszeni. Kilka kroków dalej postanowiłem jednak nie obdarzać Wietnamczyków takim zaufaniem i przeliczyłem raz jeszcze. Bardzo dobrze, bo wydała mi 100000 dongów za mało. Wróciłem i nawet nie próbowała protestować, zamiast tego przeliczyła pieniądze 4 razy oglądając je z każdej strony i dorzuciła brakującą setkę. Będę wam teraz patrzył dokładniej na ręce.
Prom w końcu ruszył, a ja przekonałem się dlaczego ta zatoka jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie pokuszę się o opisy przyrody, bo wyszło to by najwyżej śmiesznie i na pewno nie oddało obrazu tego miejsca. Powiem tylko, że znalazłem się w jednym z najpiękniejszych miejsc jakie kiedykolwiek widziałem. Nie wiem czy najpiękniejszym, bo ciężko porównać widok tej zatoki i skał wyrastających spod powierzchni wody na dziesiątki metrów, do na przykład widoku z Orlej Perci, w naszych Tatrach, albo jeziora w okolicach Dali, w Chinach otoczonego pięknymi górami, pokrytymi śniegiem nawet kiedy w twarz leje gorące słońce, z czystego nieba. Są to miejsca, których widok zapiera dech i nigdy żadne miasto nie zrobi na mnie takiego wrażenia. Dookoła ludzie, głównie miejscowi przyzwyczajeni do tego widoku gadali między sobą, a ja nie mogłem się ani napatrzeć, ani nawet zrozumieć jak mógłbym przywyknąć do takiego obrazu i go nie podziwiać. Szczęka na podłodze, podniesiona kilka razy, żeby walnąć chociaż kilka zdjęć na pamiątkę. Później koleżanka powie mi, że zdjęcia słabe bo mnie na nich nie ma, ale jak tu psuć taki piękny widok, taką zwyczajną gębą? :P Z portu na wyspie musiałem przejechać na drugą jej stronę i też było pięknie. Góry porośnięte gęstą dżunglą, po drodze park narodowy, który podczas pobytu na pewno odwiedzę i w końcu miasteczko na końcu wyspy. Zjadłem kolację i pojeździłem jeszcze po miasteczku trochę je poznając. Tak trafiłem na parking niepłatny, ale strzeżony, bo należący do jakiegoś hotelu w dole. Wziąłem mniejszą torbę, wielkiej nawet nie odwiązując z bagażnika i zszedłem po schodach zobaczyć co jest poniżej. Tam znalazłem z kolei najładniejszą plażę, lagunę jaką w życiu widziałem. Usiadłem na leżaku z materacem, pod parasolem, za plecami miałem na oko 5 gwiazdkowy hotel. Słońce akurat zachodziło, a na plaży nie było już nikogo. Postanowiłem, że dziś się tu prześpię. Hotelowych leżaków nikt nie pilnował, a nawet sięgało tu niezabezpieczone wifi, szum fal ukołysał mnie do snu, czego chcieć więcej?

1 komentarz:

  1. Myślałam , że choć trochę zatęsknisz za domowym łóżeczkiem , naszym pięknym krajem i miastem z niesamowitymi widokami........ a Ty gdzieś daleko znalazłeś raj.

    OdpowiedzUsuń