czwartek, 5 lutego 2015

DZIEN 69 - FABRYKA HERBATY

Rano byla lekka tragedia, ale tylko chwilowa. Kiedy zebralismy sie w 5 na hotelowym korytarzu natychmiast wjechal lepszy humor. Ogarnelismy sie w miare szybko i postanowilismy skoczyc na sniadanie. Po drodze wskoczylismy sie przywitac do herbaciarni i umowilismy sie na spotkanie po sniadaniu. Wszamalismy po misce ryzu z owsianka na slodko i ryzu z owocami w bambusie - sniadanie pierwsza klasa! Kubek swojej ukochanej kawy wypilem jeszcze w hotelu wiec latwiej przyszlo mi picie herbaty po sniadaniu. Usiedlismy na rundke przy stoliku w herbaciarni, a pozniej pojechalismy z wlascicielem na wycieczke. Na poczatek odwiedzilismy jego szklarnie, w ktorej rosly dodatki do herbaty, a pozniej ruszylismy w gory, gdzie zobaczylismy plantacje herbaty oraz jego wielka fabryke. Tam moglismy zobaczyc starsze kobiety siedzace na zewnatrz, przy wielkim stole i segregujace liscie nadajace sie do parzenia, a w srodku cala ekipe ludzi i pomieszczenia, w ktorych herbata byla suszona i pakowana. Nie obylo sie tez bez standardowej ceremonii i picia herbaty, a na koniec podpisalismy specjalne kartki z nazwa fabryki i zapakowalismy po duzej paczce herbaty, ktora po wyschnieciu wlasciciel obiecal nam wyslac jako prezent. Po wizycie pozegnalismy wlasciciela, ktoremu podziekowalem za pokazanie starej chinskiej tradycji i szczerze przyznalem, ze bylo to najlepsze miejsce jakie w Chinach widzialem. On wrocil do swojej herbaciarni, a my pojechalismy do Xishuangbanny, gdzie mialem rozdzielic sie z moimi znajomymi, nalegali jednak zebym zostal z nimi jeszcze na obiad, bo bedzie to tez cos tradycyjnego. Zabralismy po drodze kobiete, ktora kierowca tez znal bardzo dobrze i ruszylismy do malej, w ogole nie turystycznej dzielnicy, gdzie czekal na nas suto zastawiony stol. Wszystkie potrawy byly przygotowane wedlug przepisow ludu Dai , zamieszkujacego te tereny. Przed posilkiem kazdy dokladnie umyl rece, bo jak nakazywala tradycja jedlismy ryz golymi rekami. Wielokolorowe, zdobione ubrania ludu Dai pieknie komponowaly sie z gorskim krajobrazem, ktory podziwialismy z tarasu naszej restauracji. W trakcie jedzenia zaczalem rozmyslac nad moim planem, moja wiza wygasala w ciagu kilku dni, ja spedzilem w Yunnan najlepsze dni z calego pobytu w Chinach i nie chcialem, zeby jakis przypadek to zepsul. Powiedzialem, ze jednak nie zostaje w Xishuangbannie dzien dluzej i zabiore sie z nimi w kierunku Kunming, a po drodze wyskocze i udam sie stopem w kierunku granicy z Wietnamem. Moi znajomi ucieszyli sie bardzo i zapewnili, ze nie maja z tym zadnego problemu. Zajechalismy jeszcze na poczte, gdzie wyslalem kilka pocztowek, a popoludniu ruszylismy w droge. Kilka nastepnych godzin spedzilismy na gadaniu, a wieczorem zjedlismy juz na prawde ostatni posilek, podczas ktorego oprocz tradycyjnego miesa z grilla dalem sie namowic na zjedzenie kurzej lapki :) byl to kolejny przypadek jedzenia, ktorego sprobowalem z ciekawosci, a takze szacunku do lokalnej tradycji, ale moim nowym przysmakiem nie zostal.
    W koncu przyszedl czas pozegnania, podziekowalem wszystkim za swietne dwa dni spedzone razem, wymienilismy kontakty, a ja tazke posluchalem jak martwia sie tym, ze ja bede dzis spal w namiocie. Przypomnialem im, ze podrozuje w ten sposob od ponad 2 miesiecy i  na pewno nic mi sie nie stanie. Obiecalem tez odezwac sie z Wietnamu, po czym ruszylem szukac miejsca na nocleg (bylo juz ciemno), a oni odjechali w strone Kunming. Ja dlugo nie szukalem, wdrapalem sie na gorke niedaleko i rozbilem swoj namiot w krzakach, praktycznie w miescie. Jutro rusze w strone granicy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz