niedziela, 1 marca 2015

DZIEŃ 82,83 - DOBRE ZŁEGO POCZĄTKI

Dzień zaczął się dobrze. Obudzeni rano, głodni po ciastkowej kolacji, wcześnie ruszyliśmy. Zatrzymaliśmy się po drodze w małym miasteczku, gdzie musiałem wydać 12 dolarów na nowy łańcuch i wymianę. Tam też zjedliśmy po standardowym ostatnio talerzu Pho Bo, czyli wietnamskiej zupy z makaronem i wołowiną. Jak jedziemy cały dzień to jem talerz rano, drugi w przerwie obiadowej i trzeci wieczorem i to wystarcza. Dopiero jak gdzieś osiadam to zaczynam jeść więcej. Wszędzie Pho Bo się różni, ale zazwyczaj bardzo dobrze smakuje, daje węgle w makaronie (dużo), białko w wołowinie (bardzo dobre, ale mało), uzupełnia płyny i jeszcze dostajemy często talerz warzyw i zieloną wietnamską herbatę, wszystko za ok. 3zl. Ruszyliśmy kiedy naprawili nasze motory (Emie naprawiali światła) i humory ciągle dopisywały. Droga nie była spektakularna, a nawet czasem zamieniała się w ruchliwą przebiegającą przez kolejne małe miasteczko, ale zaczynała mieć już przebłyski górskiego terenu i do Ho Chi Min Trey było coraz bliżej. Dojechaliśmy do wioski Xa Phu Thanh, która wyróżniała się tym, że prawie każde gospodarstwo zajmowało się wyrobem i handlem wielkimi rzeźbionymi kamieniami (wielkości np. średniego słonia) oraz tym, że tu wjechaliśmy na drogę prowadzącą ze stolicy na południe. Bardzo dobra droga, może nie równa jak stół, ale spodziewałem się mniej od drugiej drogi z północy na południe, po krajowej 1. Ruch w mieście duży, ale poza miastem nie ma problemu, samochodów bardzo niewiele, jak już to autobusy i ciężarówki. Ich kierowcy są akurat najniebezpieczniejsi, trzeba na nich uważać na drodze. Najważniejszą zaletą tej drogi jest jednak widok. Od samego wjazdu po obu stronach drogi rosły góry, bardzo podobne do tych, które wychodzą spod powierzchni wody w zatoce Ha Long, pokryte gęsto ciemnozieloną roślinnością. Kark boli od odwracania się to w lewo, to w prawo, ale jednocześnie mózg dostaje wiadro dopaminy, gęba sama się cieszy, żebym tylko nie dostał szczękościsku. Jestem 200m przed patrolem policji i widzę jak machają na Mariano Italiano. Kolega zwalnia, więc i ja przyhamowałem. Widzę ewidentnie, że mi też pokazuje żebym zjechał i byłem już gotów to zrobić. Nagle widzę jak szalony Włoch dodaje gazu, więc długo nie myśląc, rura za nim. W razie czego powiem, że nie wiedziałem, że to o mnie chodzi. Patrzę w lusterko, ale nawet się nie ruszyli, nie do wiary. PROSZĘ Was tylko, nie róbcie tego w innych krajach, tu zwyczajnie przyjezdni mogą więcej. Jechaliśmy, w tej pięknej scenerii, aż zaczęło się ściemniać. Ema powiedział, że jak drugi raz na mnie machali, to myślał, że mu jednak kazał jechać! Nie do wiary na ile on sobie pozwala i zawsze mu uchodzi płazem. Ustaliliśmy, że za 20km w Tan Ky zatrzymamy się na nocleg. Ema jechał kawałek przede mną, do miasteczka zostało 5 km, a mi skończyło się paliwo. Jako, że Ema nic nie zauważył zostałem sam. Udało mi się jednak zatrzymać gościa, który nie dość, że mówił po angielsku to jeszcze obiecał, że przywiezie mi litr paliwa za dolara. W międzyczasie wrócił Ema, śmiał się, że gościu wziął dolara i uciekł, ale gość nie zawiódł, wrócił z litrem benzyny i resztą. Zapierał się, że nic nie chce, chociaż wrócił do miasta, z którego kierował się w drugą stronę. Później pojechał jeszcze raz z nami jako tłumacz i znalazł najtańszy hotel w małej mieścinie, w której akurat targować nie chcieli, ale on wytargował w końcu dobrą cenę i wciąż nic za to nie chciał. Powiedzieliśmy, że musi z nami chociaż zjeść obiad, na co przystał. Kiedy zapytał co chcemy zjeść, Ema wypalił swoje nadużywane "something particular" (coś szczególnego), rozumiesz coś, z tego regionu. Padło pytanie wieczoru: "Dlaczego nie spróbujecie psa"? Konsternacja, wizerunek pupila na talerzu kontra próba nie obrażenia dobrego człowieka, który dopiero sporo nam pomógł i właśnie oferuje tradycyjny kulturowo posiłek. Kilka dni temu, kiedy dowiedzieliśmy się, że na Cat Ba jest kocia restauracja (nie taka, do której na obiad chodzą koty) zgodnie twierdziliśmy, że to nieodpowiednie eksperymentowanie. Tego dnia, natłok wrażeń, cała sytuacja i brak czasu na reakcję spowodowały, że niemrawy opór przeszedł w jakieś "no ok, czemu nie". Odwrotu już nie było, ruszyliśmy za gościem, skręciliśmy w mniejszą uliczkę i weszliśmy do restauracji, zwykłej jak wszystkie inne. Sanepid w żadnej nigdy nie był i nie będzie, ale nie ma co narzekać, bez tragedii. Zamiast drzwi wielka dziura w frontowej ścianie, którą na noc zasuwa się kratą. Są i dwa psy, pupile właścicieli biegające przed tą restauracją jak i przed innymi, tyle że tu to jest nie na miejscu. O ile można tak powiedzieć, coraz natrętniejsze myśli, o tym, że my tu jesteśmy nie na miejscu. Bardzo miła rodzinka siedzi przy stole i je kolacje, pani domu wstaje i słucha zamówienia składanego po wietnamsku. Na stół pani podaje tradycyjny, wietnamski napitek, najjaśniejszy element wieczoru. My tylko po Pho Bo na śniadanie, kiedy pani podała ryż i makaron nakładamy pełne michy. Chwilę później talerz z "szynką" i "gulasz". Przepraszałem, że tam poszedłem i chciałem zniknąć. Sam zapach był okropny, a my z michami węgli pokazaliśmy, że jesteśmy głodni. Spróbowałem trochę, bo to już za daleko zaszło, dwa psy właścicieli przyszły popatrzeć się w talerze. Paliliśmy głupa, na szczęście gospodarz wcinał za dwóch, ale niestety nie za trzech. Zaczął dopytywać czemu nie zjemy więcej mięsa, powiedzieliśmy historię zup Pho Bo, że w podróży się żołądek kurczy i oczy by tylko jadły, ale nie ma miejsca :/ Na to nasz kolega mówi, że powinniśmy poprosić o zapakowanie na później, bo inaczej pani domu poczuje się urażona. Tak też uczyniliśmy, a kiedy przekładała upadł jej kawałek mięsa na podłogę. Chwila konsternacji w wykonaniu naszym, brak namysłu psa stojącego obok i kawałek zniknął, poza mną i Mariano Italiano nikt się nie wzruszył. W końcu zgodziliśmy się, że nasz nowy kolega zabierze nas na kawę po obiedzie, aby tylko już wyjść. Na kawie, w hotelu, na łóżku i w łazience, wszędzie chodził za mną smród z psiej restauracji. To było zdecydowanie najgorsze doświadczenie, związane z jedzeniem, w całym moim życiu. A jak ktoś by się bał, że dostanie psinę zamiast wieprzowiny to się nie bójcie, psina jest droższa, więc raczej omyłkowo nie dostaniecie. W każdym razie nie warto. Niedługo po powrocie poszliśmy spać.
. Rano ruszyliśmy na trasę, a przy pierwszej okazji zjechaliśmy na śniadanie i zamówiliśmy po talerzu PhoBo. Nie szło mi jednak za dobrze, a każdy gryz wołowiny przeżuwałem, mając w pamięci wczorajszą kolację. Nie zwykłem wyrzucać jedzenia (wczoraj to zrobiliśmy z zapakowanym na wynos, ale i tak by się zepsuło) więc skończyłem, ale już pomyślałem o diecie wegetariańskiej. Kto mnie zna nie uwierzy, ale w tym momencie stałem się wegetarianinem, a na myśl o mięsie łapał mnie odruch wymiotny. Wiele razy tego dnia widziałem psy patrzące na mnie z wyrzutem i ryłem się coraz bardziej. Popołudniu wjechaliśmy do parku narodowego Phong Nha, gdzie kilka lat temu odkryto największą jaskinię na świecie. Póki co jej eksploracja to koszt ok 3000 dolarów, więc jeszcze nie przyjemność na dziś, ale inne są tańsze, a jak się okazało też niesamowite. Zanim jednak dojechaliśmy na miejsce zatrzymałem się, bo nie widziałem Emy, pewnie robi gdzieś zdjęcia. Stojąc na poboczu widziałem machającą do mnie grupę ludzi, podjechałem. Zbliżając się powoli myślałem, że w ręku trzymają królika, myliłem się. Najstarszy z gości trzymał za nogi martwego szczeniaka. Chcieli mi go sprzedać za 7zl! Za chwilę przyjechał Ema i tylko mu pokazałem, żeby się nie zatrzymywał. Wsiadłem na motor i ruszyłem za nim. Zaczęło się ściemniać, a my od kilkudziesięciu kilometrów nie mijaliśmy hotelu. Zapadł w końcu zmrok, a Ema wciąż miał problem ze światłami. Na miejsce dojechaliśmy późno, znaleźliśmy tanie spanie i poszliśmy na kolacje. Pierwszego dnia jako wegetarianin jadłem naleśniki z owocami i zupę warzywną, a kiedy kładłem się spać bałem się czy nie wyczerpałem arsenału wegetariańskich potraw i czy będę mógł popróbować zróżnicowanego jedzenia w najbliższych dniach. Jutro podjedziemy zwiedzać jaskinie.

3 komentarze:

  1. Człowiek wiele zniesie i Ty jesteś tego przykładem. Pamiętaj co Cię nie zabije to wzmocni.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Dasz radę - po opuszczeniu Azji juz pieska ci nie podadzą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dasz radę - po opuszczeniu Azji juz pieska ci nie podadzą.

    OdpowiedzUsuń