środa, 4 marca 2015

DZIEŃ 87,88 - WODNE LATARNIE

Ja jak zwykle obudziłem się pierwszy, tym razem jednak nie ruszaliśmy się w trasę, więc nie musiałem czekać na Mariano Italiano. Ogarnąłem się i poszedłem zjeść śniadanie, gdzie poznałem Johna, zagorzałego kibica Manchesteru United. John ma 8 lat i mówi, że czeka akurat na mamę, która poszła po motor, a kiedy rozmawialiśmy akurat podjechała. Kiedy ją zobaczyłem, byłem tak zszokowany, że zostawia dziecko bez opieki, że byłem gotów ją przełożyć przez kolano i dać kilka mocnych klapsów, co za mama! Linda mieszka z synem w Anglii, akurat wzięła go na wycieczkę przez Wietnam, na motorze! Masz super mamę- powiedziałem do Johna, a on pokiwał tylko głową. Wymieniłem kontakt z Lindą i umówiliśmy się na kolację, ja wróciłem do hotelu. Usiadłem do pisania, kiedy obudził się Ema powiedziałem mu, że może iść sam bo ja już byłem. Koło południa mechanik polecony przez właścicielkę, przyprowadził mój motor. Najdroższa naprawa na trasie kosztowała mnie 25 dolarów, ale gość zrobił kilka rzeczy i jeżeli wszystko będzie ok to będę zadowolony. Pojechaliśmy na plażę, do wioski warzywnej, połaziliśmy między polami ryżowymi (najlepszy widok, zawsze będę je widział myśląc o Wietnamie, to pewne), porobiliśmy trochę dobrych zdjęć, jak np. bawoła taplającego się w błocie, który akurat wstał nas przepędzić. Kawałek dalej wstał inny a Ema uchwycił moment, kiedy z jego pleców startował ptak. Ma łeb do tego, trzeba przyznać. Popołudniu poszliśmy na starówkę, która też jest bardzo klimatyczna, szczególnie w okolicy japońskiego mostu, kiedy wieczorem jest tu mnóstwo ludzi i puszczają do wody małe latarnie ze świeczki i papieru. Kupują je od siedzących na chodniku i chodzących między ludźmi handlarzy, czasem małych dzieci, przebranych w tradycyjne stroje. To już akurat sprytny zabieg marketingowy rodziców, bo wiadomo, że więcej turystów się pochyli nad dzieckiem niż dorosłym. Ale te latarnie widziałem już wieczorem z Lindą, kiedy szliśmy na kolację. Szliśmy akurat wzdłuż rzeki, kiedy za plecami usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk. Jakiś małolat nie miał, albo nie chciał/nie umiał użyć hamulców w rowerze i pędził tak, że na prawdę mógł kogoś uszkodzić, a na ulicy był tłok. Nie wiem jakim cudem ale udało mu się nie wpaść ani do rzeki, ani na ludzi, nawet się nie obejrzał. My poszliśmy jeszcze na imprezę, bo Linda następnego dnia wyjeżdżała. Robiła tą trasę co my, tylko w drugą stronę, na północ. Mi też się nie spieszyło, bo jutro zostajemy ostatni dzień w HoiAn.
Na drugi dzień spotkaliśmy się w czwórkę na śniadaniu, po którym pożegnaliśmy Lindę i Johna. Ja z Mariano Italiano dozwiedzaliśmy miasto, na targu kupiłem plecak "North Face". Podróba, wiadomo, ale kosztował ok 60zl, a wyglądał ok. Miałem świadomość, że mogę stargować kilka złotych, ale w rolę wczuł się Szalony Włoch i zbił cenę do niecałych 30! Good Job!
Nic wielkiego się już nie wydarzyło. Zwykły leniwy dzień. Jutro ruszamy dalej, do DaLat z przystankiem w bardzo ciekawym miejscu.

1 komentarz:

  1. .... mam nadzieje , że puściłeś do wody latarnie ze świeczki i papieru?

    OdpowiedzUsuń