czwartek, 5 marca 2015

DZIEŃ 89,90 - MySon ANTYCZNE MIASTO

W dzień trasy standard: pobudka, śniadanie, pakowanie i w trasę. Od DaLat, górskiego miasteczka, które chcemy odwiedzić, dzielą nas 3 dni jazdy, minimum. Najpierw jedziemy jednak do MySon, antycznego miasta, na kilkugodzinną wycieczkę. Nie wykupiliśmy żadnej oficjalnej, ale mimo wszystko trafiliśmy bez większych problemów. Kupiliśmy tylko bilety i zaczęliśmy zwiedzanie od małego muzeum, które znajduje się zaraz przy wejściu na teren ze świątyniami. Tam dowiedziałem się więcej, o historii tego miejsca. Kompleks świątyń leży, w szerokiej na dwa kilometry dolinie, między dwoma górami. Święte miasto królestwa Champy, istniejącego tu między IV, a XIV w. W muzeum przeczytałem też o Kazimierzu Kwiatkowskim, polskim architekcie i konserwatorze zabytków, który poświęcił dużą część swojej zawodowej kariery na renowacji MySon. Co ciekawe był jednym z pierwszych, bo miejsce odnaleźli Francuzi na sam koniec XIXw., przez kilka wieków miejsce było zapomniane i wchłonięte przez dżunglę. Same świątynie robią super wrażenie, chociaż akurat trafiliśmy na dzień, gdzie było mnóstwo turystów i psuło to jednak klimat. Mimo wszystko dobre dwie-trzy godziny spędziliśmy łażąc w mocnym słońcu, między tymi ruinami. Generalnie miejsce kiedy je odnaleziono w XIXw. było w znacznie lepszej kondycji. W czasie wojny Wietnamu ze Stanami Zjednoczonymi, ci pierwsi zebrali w MySon swoje oddziały, a ci drudzy wykonali w tym miejscu serię nalotów dywanowych obracając je w ruinę. Odkrywcy tego miejsca, Francuzi poucinali natomiast głowy rzeźbom i zabrali do Luwru. Mimo wszystko warto zobaczyć to miejsce, bo jego kulturowa wartość jest bardzo wysoka, a historia ciekawa. Spotkaliśmy tam Hiszpana, który przyjechał tam na rowerze z Monachium, a już nie długo wraca w stronę domu inną trasą. Pogadaliśmy z nim pół godziny i ruszyliśmy na trasę, w kierunku HoChiMin Trey. Jechaliśmy akurat w miejscu Wietnamu, gdzie według mnie było największe skupisko Hondy Win, dokładnie takiej jak nasze. W pewnym momencie Ema pojechał prosto, zamiast w lewo i nie usłyszał jak trąbiłem i darłem się na niego. Mój motor trochę nie domaga, więc nie mogłem się zatrzymać w lesie. Pojechałem na następną stację zatankować, ale ta była dopiero za jakieś 30km. Poczekałem tam trochę, ale postanowiłem ruszyć dalej, może Ema jednak znajdzie inną trasę. Dojechałem do HoChiMin Trey i znów mogłem rozkoszować się widokami i spokojem na trasie. Kiedy zaczęło się ściemniać, zacząłem rozglądać się za miejscem na nocleg. Przejeżdżałem akurat przez wioski, gdzie dzieciaki grali w piłkę na wyrównanej czerwonej ziemi. Miałem ochotę dołączyć, ale jak już wspomniałem robiło się ciemno, a ja musiałem rozbić namiot w ustronnym miejscu. Znalazłem takie za wioskami, ładnie osłonięte, że namiotu i motoru nie widać z ulicy. Rozbijałemnamiot na ostatnią chwilę i pod koniec było już tak ciemno, że nie widziałem nic, dlatego szybko zasnąłem. Obudziłem się w nocy za potrzebą i kiedy wyszedłem z namiotu księżyc świecił w pełni, było prawie tak jasno jak w dzień. Chwilę zastanowiłem się, czy nie jechać dalej, ale poszedłem jednak spać. Ruszyłem za to po 6, jak tylko się obudziłem. Krajobraz dookoła zachwycał od rana, słońce nieśmiało już pokazywało się, gdzieś daleko. Jedyny minus to poranny chłód, który na motorze trochę jednak przeszkadzał, ale to tylko na początku. Zatrzymałem się niedługo, bo musiałem odwiedzić mechanika, wyrobiła się stopka od zmiany biegów, której wymiana zajęła 3 minuty i kosztowała 5 dolarów, poszedłem obok na poranną porcje PhoBo. Zjadłem, podładowałem telefon i ruszyłem dalej, było coraz cieplej. Koło południa zatrzymałem się w mieście po dwie kanapki, a później jeszcze na kawę, popisałem z Emą, ale raczej spotkamy się już w DaLat, bo dosyć daleko od siebie jesteśmy. Jakoś na tej trasie wróciłem do jedzenia mięsa (piszę to później, więc dokładnie nie pamiętam, ale byłem wegetarianinem około tygodnia), przeszły mi koszmary, więc chyba najwyższy czas był przeprosić się z kurczakiem. Tego dnia dojechałem nad jezioro, było tam sporo krzaków, więc nikt nie będzie mnie widział z ulicy. Kiedy rozbijałem namiot pojawiła się szóstka młodych chłopaczków, przyszli zrobić ognisko i popływać. Nie mówili po angielsku, ale pomogłem im nazbierać drewna i rozpalić ognisko, nawet chwilę posiedziałem. Mam nadzieję, że docenią pomoc i nie wrócą w nocy z bratem i wujkiem opieprzyć mi namiot. Młodzi jeszcze siedzieli przy ognisku kiedy ja zasnąłem. Jutro duża szansa na dojechanie do DaLat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz