środa, 11 marca 2015

DZIEŃ 93,94 - OBJAZDOWE SUPERMARKETY SAJGONU

Do HoChiMin mieliśmy niecałe 200km. Wyruszyliśmy wcześnie, bo po drodze chcieliśmy zatrzymać się nad wielopoziomowym wodospadem Pongour, co też zrobiliśmy. Spacer po parku otaczającym wodospad to kopalnia dobrej energii. Udało nam się zrobić trochę dobrych zdjęć, powspinaliśmy się po skałach dookoła i zaliczyliśmy prawie godzinę relaksu na jednej z nich. Tak przy okazji to wybaczcie, że nie zamieszczam długich i pięknych opisów przyrody, ale to chyba ponad moje siły. Żałuje, że nie mogę dokładniej dzielić się tym co widzę, ale jak ktoś jest ciekawy tych miejsc, zapraszam na konto FB, gdzie jest sporo zdjęć z wyprawy (Bartosz Wu ---> obrazek Kung Fu Panda). Z parku pojechaliśmy w stronę Sajgonu, zatrzymując się po drodze na obiad i robienie zdjęć. Od pierwszych metrów wiedziałem, że Sajgon jest ciekawszym miastem niż HaNoi. Wysokie, nowoczesne budynki, mosty, ruchliwe centrum i młodzi ludzie robiący pikniki na chodnikach. Niestety dobre wrażenie zatarło się trochę, kiedy wjechaliśmy na jedno skrzyżowanie na przedmieściach. Młody Wietnamczyk wjechał na motorze na czerwonym świetle, a pod mój motor wjechał uciekając spod innego, nie było czasu na reakcję i zdążyłem tylko położyć motor zeskakując z niego. Mi się nic nie stało, ale połamałem kierunkowskaz i kawałek plastikowej osłony. Oczywiście włączył się we mnie furiat i już barana gotowałem w kotle i obdzierałem ze skóry, w myślach, ale baran się tylko obejrzał, zatrzymywać się nie miał zamiaru. Pojechaliśmy do centrum i zaczęliśmy szukać spania, większość była jednak pełna, albo nie na niskobudżetową kieszeń. W końcu znalazłem hotelik ukryty w podwórku i dogadałem dobrą cenę. Może nawet za dobrą jak na ceny konkurencji? Zawsze jak mamy wątpliwości płacimy z góry, tak też zrobiliśmy i tym razem. Ema został w hotelu pisać swoje rzeczy, a ja ruszyłem do tętniącego życiem centrum. Co chwilę mijali mnie panowie na rowerach, czy skuterach, z grzechotkami w ręku. Jedzie sobie taki i grzechocze, a kiedy ma już twoją uwagę pyta: kokaina, marihuana, dziewczyna na noc, motor? Taki objazdowy supermarket. Najgłośniejsza ulica Sajgonu, ze wszystkimi hostelami i dyskotekami znajdowała się 300m od naszego hotelu. Tam turysta na turyście, ale tu mi to jakoś nie przeszkadza. Spodobała mi się atmosfera tego miasta i myślę, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Tego wieczoru zaszedłem do baru, gdzie obejrzałem mecz Manchester United. Dziś już nie pamiętam z kim grali, ale nie wygrali na pewno, bo do hotelu wracałem zrelaksowany, ale nie pocieszony. Siedzieliśmy jeszcze z Emą na balkonie i gadaliśmy dobrą godzinę o pierdołach. W pewnej chwili moją uwagę przykuła tablica hotelowa i ceny na niej. Oprócz ceny za dobę, były też za godzinę, dwie i stawka nocna. Nie wiem, czy rozwiązaliśmy zagadkę poprawnie, ale wyliśmy ze śmiechu, na myśl, że był to hotel na szybki numerek. Jak pościel będzie czysta i nie skasują jak za numerek to mi nie przeszkadza. Powiedziałem mu też, że załatwiłem wycieczkę do tunelów komunistów i musimy być 7:30 gotowi na autobus.




Rano według planu pojechaliśmy na naszą wycieczkę. O tunelach słyszałem już dawno temu i bardzo chciałem je zobaczyć. Oceniając wartość historyczną tego miejsca byłem bardzo zadowolony, co innego jeżeli chodzi o organizację. Zdecydowaliśmy się na wycieczkę, bo polecił nam ją Holender poznany w DaLat. Przystaliśmy na to, bo za 15zl jedzie się ponad godzinę w jedną stronę autobusem, a na miejscu ma się angielsko-języcznego przewodnika. Nie wiedzieliśmy natomiast, że razem z nami, będzie w grupie ponad 60 osób. Pewne rzeczy były trudne do wychwycenia w takiej dużej grupie, innych nie było widać przez las iPhonów skierowanych w stronę danego obiektu, a do wszystkiego jeszcze dzieci biegające i przeszkadzające jak się tylko da. Nie żebym chciał bardzo marudzić, zwyczajnie lubię takie miejsca zwiedzać w spokoju. W każdym razie nie przepuściłem okazji do wejścia do tunelów, dziś wejścia są powiększone, bo przez oryginalne Europejczyk by się nie przecisnął. W środku miejsca jest na szerokość barków, a nisko tak, że trzeba czasem iść na czworaka. Kiedy znika światło można poczuć się klaustrofobicznie, ale idziesz dalej i czujesz się silnie podekscytowany. Myślisz o żołnierzach, którzy pokonywali te same tunele, z bronią. Od razu skojarzyło mi się to z Powstaniem Warszawskim i powstańcami ukrywającymi się przed okupantem. Sporo tam oczywiście propagandy komunistycznej, jak i w całym Wietnamie z resztą. Od wjechania na południe mijamy jeszcze więcej bilbordów z sierpami, młotami i hasłami rządzącej partii. Powiedzieć muszę, że komuna chińska i wietnamska w niczym nie przypomina mi tej naszej, znanej z książek i opowieści, chociażby przez sklepy pełne towarów i pomocną policję (w Chinach). W każdym razie wycieczka do tuneli była bardzo ciekawa i pouczająca.


Po powrocie do miasta zjedliśmy kurczaka z ryżem i warzywami, a później przysiedliśmy do pisania. Jutro chcemy pojechać zobaczyć ostatni przystanek w Wietnamie, deltę Mekongu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz