poniedziałek, 1 grudnia 2014

DZIEN 20

  Dzis slow kilka o tym, jak Istambul przywrocil mi wiare w ludzi i potwierdzil, ze "wszystko do nas wraca".
  Rano wedlug planu zaczalem sie pakowac i zbierac do wyjscia. W tym samym czasie zbieral sie kolega z Iraku, ktorego poznalem w hostelu. Nie pamietam niestety imienia, ale pracuje on w Bagdadzie dla amerykanskiej armii i wlasnie byl na swoim urlopie w Turcji. Akurat parzylem kawe, wiec zaproponowalem ja i mojemu koledze. Chwile pozniej wyszlismy na miasto i jako, ze szlismy w tym samym kierunku zamowilismy po drodze shawarme na sniadanie, a po chwili po drugiej :) Wychodzac bylismy swiadkami nieprzyjemnej sytuacji. Przed jadlodajnia mial swoje stoisko starszy pan, ktory pracowal jako pucybut (w krajach balkanskich to wciaz popularny zawod). Akurat skonczyl czyscic buty mlodemu cwaniaczkowi i chociaz biora za to jakies smieszne grosze to gowniarz nie chcial mu zaplacic calosci. Starszy, schorowany czlowiek zywiolowo gestykulujac probowal jednak negocjowac. Moj kolezka z Iraku, mowiacy takze po turecku powiedzial mi, ze starszy czlowiek mowi, ze musi za to utrzymac 5 osob w domu. Mlody gosc nie chcial sluchac, odwrocil sie na piecie i odszedl. Poczulem sie zle z tym co widzialem. Wszedlem wiec do naszej jadlodajni i zamowilem jeszcze jedna shawarme, ktora dalem pucybutowi. Gosc usmiechnal sie, podziekowal, ale odlozyl ja na bok i pokazal, zebym postawil noge na stojaku, gotowy wykonac swoja prace. Poprosilem kolege o tlumaczenie i ustalilismy, ze z moimi butami jest wszystko ok, a on powinien zjesc cieply posilek. Pogadalismy chwile, o tym jak ciezko zapracowac na cala rodzine komus wychowanemu w zupelnie innych czasach, nieprzystosowanemu do pedzacego swiata dzisiejszego Istambulu, dokończyliśmy śniadanie, po czym ruszylismy w dalsza droge. Nie pisze tego, zeby zrobic na kimkolwiek wrazenie, nie kosztowalo to tez dużych pieniędzy, jednak ta sytuacja miala swoje konsekwencje pod koniec tego dnia. Ale o tym pozniej :)
   Na nastepnym skrzyzowaniu pozegnalem kolege z Iraku zyczac mu wszystkiego dobrego, a sam poszedlem w kierunku promu mijajac po drodze kilka ciekawych miejsc europejskiej strony miasta. Przy promie mila niespodzianka. Balem sie, ze przeprawa miedzykontynentalna moze duzo kosztowac, ale bylo to 6zl, czyli tyle co autobus, czy tramwaj. 30 minut pozniej bylem po raz pierwszy w zyciu poza Europa. Po miescie jeszcze tego nie widzialem, ale czulem sie z ta wiedza inaczej :) Pochodzilem dwie godziny po malych uliczkach, ktore byly w zasadzie wielkim straganem, gdzie mozna bylo kupic wszystko, od jedzenia, przez ciuchy, az po obrazy. Ciagle mialem dwa niewykorzystane dni biletu na pociagi, wiec chcialem dostac sie na stacje Pendik lezaca na przedmiesciach Istambulu. Jak wczesniej pisalem miasto wedlug roznych zrodel ciagnie sie przez 100 lub 200km wiec wyjscie z niego nie bylo dobrym pomyslem. Poszedlem do stacji metra i zapytalem goscia w informacji, czy metrem dojade na Pendik. Cale szczescie, ze dosc dobrze mowil po angielsku i moglem sie z nim bez przeszkod porozumiec. Odpalil mape na swoim komputerze i pokazal, ze metro tak daleko nie dojezdza i bede musial przesiasc sie jeszcze w busa. Nauczony jednak, ze dla Turkow nigdzie nie da sie dojsc i wszedzie trzeba dojechac pomyslalem, ze nie bedzie tak zle. Wychodzac na ostatniej stacji metra zagadal mnie gosc, zafascynowany tym, ze do plecaka mam przytroczona wedke. Nie gadal po angielsku, ale dowiedzial sie przynajmniej jakiej jest marki, pytajac co chwile innego goscia o tlumaczenie. Po chwili gadalem juz z tlumaczem, ktorym byl Fatih mlody Turek dojezdzajacy codzien z Pendik, az w okolice promu 1,5 godziny w jedna strone do szkoly. On tez uwazal, ze ze stacji metra nie da sie dojsc do stacji kolejowej. Kiedy uslyszal, ze ja dam rade stwierdzil, ze tez sie przejdzie i pokaze mi droge zebym sie na pewno nie zgubil. Stacja byla oddalona o jakies 30 minut spaceru, ale niestety Fatih pomylil droge i po godzinie wyciagnalem gpsa i powiedzialem, ze ja poprowadze :) Moj nowy znajomy przepraszal i tlumaczyl, ze on zawsze bierze busa albo taxi, a ja go uspokoilem i powiedzialem, ze przeciez nigdzie sie nikomu nie spieszy. Kiedy dotarlismy do Pendik Fatih pokazal mi plaze, a pozniej zapytal czy jestem glodny, bo moze pokazac mi najlepszego kebaba na dzielni :) Nie musze pisac, ze chetnie poszedlem go sprawdzic, ale musze napisac, ze byl na prawde najlepszy jaki jadlem w Istambule, wciaz jednak nie najlepszy w zyciu. Po jedzeniu poszlismy sprawdzic moje pociagi, bo wciaz nie wiedzialem dokad jechac, taki jak to nazywam podrozniczy freestyle. Na kazdy mozliwy pociag krecilem nosem i w koncu postanowilem spedzic troche czasu w kafejce i na spokojnie to rozplanowac. Fatih i tak szedl juz do domu, powiedzial, ze nigdy w zyciu nie zrobil na swoich nogach tylu kilometrow, ale cieszyl sie, ze mogl pocwiczyc swoj angielski. Przybilismy piatke i chwile pozniej siedzialem juz sam w kafejce. Tak planowalem podroz, ze w koncu odjechal mi ostatni tego dnia pociag, a ja postanowilem jechac o 6:15 rano do Eskisehir. Kafejke zamkneli o 24, dworzec jeszcze wczesniej, a ja nie wiedzialem co ze soba zrobic przez nastepne 6 godzin, a bylo dosc zimno :) zaraz za dworcem znalazlem otwartego fast fooda, gdzie siedziala 3 ludzi, uznalem ze jest calodobowy i postanowilem zajsc na kawe.
   Tu wydarzyla sie historia, ktora przywrocila mi wiare w ludzi i potwierdzila, ze wszystko do nas wraca. Za barem stal gosc, w wieku okolo 50 lat nieznajacy, ani jednego slowa po angielsku. Serio wyzwaniem bylo wytlumaczenie mu, ze chce kawe. Kiedy w koncu sie co do tego dogadalismy pokazal mi na palcach, ze kawa kosztuje 5 LIR, a ja sie zmarszczylem i podziekowalem. Zostalo mi w drobnych 3,5, czyli brakowalo ponad 2zlote. Gosc poprosil zebym pokazal ile mam, wzial drobne i zaczal robic mi kawe. Kiedy ja pilem, trojka klientow zebrala sie do wyjscia, a gosc do zamykania lokalu. Wygladalo na to, ze jeszcze przez 5 godzin bede sie wloczyl w oczekiwaniu na pociag. I znowu zaczela sie rozmowa na migi. Zademonstrowalem mu stacje kolejowa i ze czekam na pociag.
-Ankara?
-Eskisehir!
Gosc pokazal na palcach, ze odjezdza o 6, a ja pokiwalem twierdzaco, ze wiem. Gdzie bedziesz spal? Pokazalem mu na palcach, ze zamierzam pochodzic. Pokazal mi na wygodne fotele w drugim koncu sali i dal do zrozumienia, ze zostaje tu pilnowac i jak chce moge poczekac sobie tu na pociag, jak milo :) pol godziny pozniej obudzil mnie kiedy przyszedl wraz z kolega kucharzem zjesc po pracy i przyniesli rowniez mi duza tostowana kanapke i mala butelke wody! Chcieli jeszcze poczestowac papierosem, ale dumnie moglem sie pochwalic ze od 3 miesiecy nie pale. Pozniej sie zdrzemnalem, a nad ranem poczestowali mnie jeszcze herbata i slodka bulka, wiec do pociagu wsiadalem najedzony. Myslalem wtedy o tym, zeby pojsc do bankomatu i zwyczajnie zaplacic, ale pomyslalem, ze cala ta sytuacja stracilaby na tym i zamienila w zwykla transakcje. Poprosilem o adres miejsca i postanowilem, ze zareklamuje to miejsce jak bede mogl i wysle kartke z podziekowaniem z jakiegos ciekawego miejsca w Azji (juz poprosilem Fatiha o tlumaczenie podziekowania na turecki). Czy byla to tzw. karma? Na prawde chcę tak myśleć :) od kiedy wyruszyłem z domu 7 listopada jestem uśmiechnięty i spokojny i dokładnie takich ludzi spotykam na swojej drodze. Decyzja o sprzedaniu swoich rzeczy i ruszeniu w podróż broni się, poki co, każdego dnia :) dzieki za każde dobre slowo, które otrzymalem, podnosi mnie na duchu i daje silę, żeby isc dalej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz