piątek, 5 grudnia 2014

DZIEŃ 23

Kiedy przebudziłem się z rana szybko wyszedłem z namiotu rozejrzeć się po okolicy. Poprzedniej nocy rozbijając namiot malo co widziałem więc wypadało zobaczyć, gdzie jestem i czy umiejscowieniem namiotu nie stwarzam zagrożenia dla siebie i innych ludzi. Był to jeden z lepszych poranków, dookoła mnie piękne tureckie góry, wysokie chociaż już nie tak jak w Erzurum, nie pokrywał ich też śnieg. Dodatkowo zza jednego ze szczytów powoli wyłaniało się słońce, które w połączeniu z bezchmurnym niebem naładowało mnie pozytywną energią. Kiedy zbierałem namiot zagadał do mnie przechodzący obok starszy pan. Akurat szedł łowić ryby do pobliskiej rzeki więc po krótkiej rozmowie postanowiłem dołączyć ( tak, mam ze sobą wędkę). Łowiliśmy przez następne 2 godziny, starszy pan nie złapał nic, a mi się pofarciło :) Pochwalę się, że była to największa ryba jaką do tej pory złapałem chociaż na wędkarzach wrażenia bym nie zrobił, ja zawodowcem nie jestem i do tej pory łapałem tylko małe płotki. Miałem ruszać w dalszą drogę więc zaproponowałem rybę koledze. Zapytał, czy mogę pomóc mu rozpalić ogień na podwórku obok. Miałem jeszcze cały dzień na zrobienie 100km więc się zgodziłem. Kiedy my zajęliśmy się ogniem jego żona zajęła się rybą. Po 2 następnych godzinach najedzony i szczęśliwy poszedłem łapać stopa. Do samego Batumi jechałem dokładnie jak dzień wcześniej- kilka, kilkanaście km każdym stopem, w każdym aucie ta straszna turecka muzyka i ogrzewanie na maxa, normalnie głowa mnie rozbolała i byłem bliski choroby. Nie ma jednak co narzekać, dotarłem do Batumi popołudniu i od razu odszukałem hostel. Potrzebowałem w trybie pilnym prysznica, prania, a w dalszej kolejności witaminy c i łóżka. Byłem jednak zadowolony, podróż do Gruzji przebiegła pomyślnie, a jutro z rana pójdę do Ambasady Azerbejdżanu i złożę wniosek o wizę tranzytową , żeby móc przejechać do Baku, z którego popłynę promem do Kazachstanu. To akurat będzie czysta formalność bo wiem jakie dokumenty potrzebuję i wszystko mam przygotowane, muszę tylko wpłacić 20 dolarów do banku. Wybrałem konsulat w Batumi bo doczytałem, że wyrabia się tu wizę bardzo łatwo, inaczej niż w Tbilisi, gdzie napotyka się problem za problemem.
. Kiedy już ogarnąłem wszystkie swoje rzeczy obudziła się Mirva, dziewczyna z Finlandii, która zajmowała kolejne wyrko w hostelu. Trochę zdystansowana, ale jednak przekonałem ją do rozmowy, a chwilę później do wspólnego przejścia się po mieście. Mirva bala się dosłownie wszystkiego, łącznie z przejściem przez ulicę ;) dziękowała mi, że wyszliśmy razem i nie musi dzięki temu odzywać się do ludzi, którzy mogliby ją zaczepić na ulicy. Świetnie za to mówiła po rosyjsku, a ja tylko kilka słów, więc przydaliśmy się sobie nawzajem, a nawet nieźle się dogadywaliśmy. W czasie spaceru zaczęło padać więc zaszliśmy na obiad do restauracji. Obiady w domach gościnnych są w podobnej cenie co w restauracji, a w hostelu nie mieliśmy warunków do gotowania. Po jedzeniu wróciliśmy dłuższą drogą do hostelu wymieniając się wrażeniami z tego miasta. Dla mnie Batumi to takie postkomunistyczne Las Vegas, piękne i kolorowe budynki, o irracjonalnych kształtach i pochowane za nimi odrapane i brudne domy zwykłych ludzi. Nadmorski deptak z palmami, rzeźby i kasyna tworzą tam klimat bogatego, nadmorskiego kurortu, ale kontrast domów mieszkalnych mimo wszystko razi. Po długim spacerze wróciliśmy do hostelu i dzień się zakończył. Myślałem już nad wyprawami przez następne 4 dni, kiedy wyrabiana będzie moja wiza. Pomyślałem, że zwiedzę zachodnią i centralną Gruzję, po czym wrócę do Batumi po wizę i ruszę na wschód. To brzmiało jak całkiem dobry plan :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz