czwartek, 4 grudnia 2014

DZIEŃ 21, 22

Nie miałem ostatnio, ani czasu, ani weny żeby coś napisać. Wszystko zmieniało się dość szybko. Piszę więc będąc już w stolicy Gruzji-Tbilisi. Od kiedy opuściłem bar przy dworcu w Istambule, przez następne 1500km nie miałem, ale też specjalnie nie szukałem dostępu do internetu. Odciąłem się trochę i poukładałem na spokojnie ostatnie wydarzenia. To najlepsza część podróżowania w pojedynkę- z jednej strony poznajesz co dzień nowych ludzi, a z drugiej masz wolność wyboru, co do tego gdzie jechać i kiedy zarezerwować czas tylko dla siebie. Ostatnie dni w Turcji spędziłem w pociągu, autostopie i namiocie, ale po kolei :)
O 6:15 wsiadłem w pociąg do Elskisehir, o którym wiele osób wypowiadało się, że jest to bardzo ciekawe miasto. Przed 9 byłem na miejscu i na początku spędziłem 30 minut na dworcu czytając historię tureckiej kolei przedstawioną na wystawie w przejściu podziemnym. Wspominam o tym, tylko dlatego, że często powielany jest u nas pewien mit. Podobno masa biednego, tureckiego ludu kolonizuje Niemcy, wyrządzając im wielką szkodę, zabierając ich pracę. Prawda jest taka, że sojusz niemiecko-turecki trwa ponad 115 lat, a zaczął się od wybudowania w czasie, gdy oba kraje były imperiami, tras kolejowych w Turcji. Infrastruktura kolejowa została wybudowana tam za pieniądze Niemiec, ponieważ te miały w tym duży interes. Kolej, w tym regionie pozwolić miała na przerzucanie wojska i broni w czasie wojny. Poza tym naród turecki nie jest w tej chwili, ani zacofany, ani biedny, więc nie znalazłem tam potwierdzenia utartych stereotypów. Przez tą historię i dzięki poznanym w Turcji ludziom zacząłem sobie wszystko na nowo układać w głowie. Chwilę później stałem w hali dworca i sprawdzałem dokąd mogę pojechać jeżeli pochodzę po tym małym miasteczku. 5 godzin później odchodził pociąg do Izmir, a ja pomyślałem, że ten czas mi spokojnie wystarczy. Wyszedłem na miasto, ale chociaż znalazłem kilka ciekawych miejsc to raczej nic co zapamiętam do końca życia. W zasadzie dworzec sprzedał mi najlepszą historię. Po spacerze wszedłem do piekarni i zamówiłem kawę i kanapkę, jak zwykle wzbudzając nie lada sensację swoim tobołem :)
-skąd przyjechałeś? Zapytał gość siedzący z żoną przy stoliku obok.
-ostatnio z Istambulu, a oryginalnie to z Polski :) I zacząłem rozmowę z parą wykładowców z Uniwersytetu w Ankarze (o której wtedy też dowiedziałem się, że jest stolicą Turcji- wcześniej myślałem, że jest nią Istambul, taki ze mnie ignorant :P ), którzy akurat kończyli odwiedziny u swoich znajomych. Zanim skończyliśmy nasze kawy przekonali mnie, żeby zabrać się z nimi do Ankary. W Izmirze podobno nie było i tak nic specjalnego do oglądania, a ja musiałem się już przemieszczać na wschód, ponieważ rozpoczęła się juz moja wiza do Kazachstanu. Pierwszy autostop złapany w centrum miasta i oszczędność czasu! Małżeństwo umiliło mi drogę opowieściami o kulturze, polityce i kuchni swojego kraju, a jeszcze więcej pytali się o Polskę, o której chętnie im opowiadałem. Czas zleciał szybko, a na koniec zaproponowali, że mogę się u nich zatrzymać. Świetnie, ale jako, że godzina była młoda postanowiłem ruszyć na dlugi marsz i zdążyć na nocny pociąg do Kars, miasteczka na wschodzie Turcji, do którego podróż miała mi zająć 25 godzin! Pożegnaliśmy się, a na koniec musiałem im obiecać, że zatrzymam się u nich kiedy odwiedzę miasto następnym razem. Ankara chociaż też jest dużym miastem spodobała mi się bardziej niż Istambuł, ale po raz kolejny mogła być to kwestia dobrych ludzi i dobrej pogody, która tego dnia też dopisała :) Za mało czasu w nich spędziłem, żeby mieć jakieś konkretne zdanie, ale Turcja nie była głównym punktem mojej wyprawy, więc cieszyłem się, bo i tak sporo zobaczyłem. Turcy udowodnili mi także, że głupotą jest wyrabianie sobie zdania na jakikolwiek temat, ponieważ: ludzie tak mówią. Wieczorem wsiadłem do pociągu, zmęczony i gotowy na długą podróż, całą noc przespałem jak dziecko. Kiedy obudziłem się rano za oknem przewijał się górski krajobraz. Słuchawki na uszy, szczęka na podłodze i juz wiedziałem, że dla mnie nie będzie nudno :) tym bardziej, że odkryłem kolejną muzyczną perełkę- Emily King, której gościnny udział w numerze Decisions grał mi WIELE razy przez kolejne dni. Popołudniu zacząłem myśleć nad kolejnym krokiem swojego podróżniczego freestylu. Odpaliłem mapę w telefonie i zacząłem dumać. W Kars miałem być koło 20 więc pozostałoby mi tylko szukać noclegu. Wysiadłem więc o 15 w Erzurum. 5 godzin przewagi i max 50km więcej do Batumi w Gruzji, do którego zmierzałem. Dwa precle z sezamem i puszka tuńczyka na obiad i ruszyłem łapać stopa. Za miasto wywiózł mnie młody chłopak, który nawet nie miał tam jechać, ale powiedział zgodnie z prawdą, że tu będzie ciężko cos złapać. Za miastem minął mnie ledwo jadący rzęch, a w nim 4 koleżków, którzy pozdrowili mnie zgrabnie rozprostowanymi środkowymi palcami. Uśmiechnąłem się tylko i pomyślałem, że szybciej od nich to dojadę jak na kobyłę z pola obok wskoczę. 15 minut później mijałem ich siedząc w aucie dostawczym gościa, który rozwoził wodę w okolicy. Podrzucił mnie do następnego miasta i niestety tego dnia zloty strzał się nie trafił, kilka stopów, ale po kilka, kilkanaście kilometrów. Mimo wszystko freestyle wyszedł dobrze, bo kiedy pociąg dojechał do Kars mi zostało jakieś 100 km do Batumi, więc byłem już znacznie bliżej celu. Wyskakując z ostatniego stopa byłem zmęczony i nie miałem wielkich szans na kolejnego, bo bylo już ciemno, zacząłem rozbijać namiot. Było tak ciemno, że nawet nie wiedziałem, gdzie go rozbijam. Erzurum leży wysoko, były tam góry, śnieg i mróz, ale przejechałem kolo 150km ciągle z górki, więc już nie powinno być tak źle. Wskoczyłem do środka i zasnąłem kolejną noc jak dziecko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz