środa, 10 czerwca 2015

DZIEN 140- PIERWSZY DZIEŃ W MOJEJ OAZIE SPOKOJU

Po tygodniu w Chiang Mai zdecydowałem się ruszyć do Pai. Ze słyszenia wiem, ze jest to małe, hipisowskie miasteczko, położone w górskiej dolinie, blisko granicy z Birma. Szukając miejsca na relaks, w pieknych okolicznosciach przyrody, powinno byc to miejsce odpowiednie. Wsiadlem w pierwszy, poranny autobus i bylem gotowy na miesieczna labe. W miedzyczasie dostalem propozycje napisania artykulow, na temat kilku miejsc, ktore odwiedzilem i dlatego tez przedluzylem wize i postanowiłem zaszyć się w górach :) Pai, dzieli od Chiang Mai 762 zakretow (nie liczylem, najbardziej rozpowszechniona tu pamiątka jest koszulka z ta informacja, ktora mozna kupic dosłownie WSZĘDZIE), które pokonaliśmy w 3,5 godziny. Sama trasa jest piekna i czas plynie blyskawicznie, wraz z każdym kolejnym zakrętem, doliną, górą, czy egzotycznym drzewem, choc dziecko obok, rzygające do reklamówki chyba nie podzielało mojego zachwytu nad otaczającą florą :)  30 minut od celu zatrzymano nas w punkcie kontrolnym, pilnowanym przez policje. Sprawdzono dowody Tajow, a mnie jako jedynego obcokrajowca poproszono o paszport. Kontrola trwala dobre 15 minut, ale bagazow nie kazali otwierac. Spotkalem sie juz, z takimi mocno uzbrojonymi jednostkami w Chinach. Tez blisko granicy i tez wtedy sprawdzali nasze dokumenty. Chwile później bylem już w Pai i miałem jasny cel: znaleźć i wynająć najtańszy pokój na miesiąc. Właściciel hostelu z Chiang Mai powiedział, że muszę liczyć się z wydatkiem 3000-4000B, uznałem ze skoro tak mówi, to znajdę coś blisko dolnej granicy jeżeli dobrze popytam. Nie przeszedłem 100m od dworca, a już zostałem zagadany przez jednego gościa. Pytal, czy szukam pokoju, a kiedy powiedzialem, ze chce wynajac na miesiac, rzucil cene 3000B. Latwo poszlo :) Bylem juz nawet w stanie dobijac targu, kiedy podeszla do mnie drobna blondynka. Powiedziala, ze slyszala nasza rozmowe i powiedziala, ze po drugiej stronie rzeki moge znalezc cos jeszcze tanszego. Odszedlem z nia na bok i poznalem trzy siostry "L" w komplecie (Lucy, Linda, Lina). Powiedzialy, ze za dzien lub dwa wyjezdzaja, ale jak chce moge rzucic u nich rzeczy i spokojnie poszukac czegos na miesiac. Kiedy rozmawialismy podszedl do nas gosc, z ktorym prawie dobilem chwile wczesniej targu i zaczal wydzierac sie na dziewczyny, uswiadamiajac je, ze nie pracuja w Tajlandii i nie powinny straszyc mu klientow. Staralem sie go uspokoic, ale na darmo, odeszlismy kawalek dalej. Wymienilismy sie kontaktami i rozdzielilismy sie. Dziewczyny szly jesc, ja postanowilem szukac pokoju. Polazilem dobra godzine i ostatecznie wynajalem maly domek, z sypialnia, lazienka i internetem za 2500B! Usiadlem na lawce w ogrodku i odpalilem komputer. Dostalem wiadomosc od Rolfa, ktorego poznalem w Chiang Mai, zdecydowal sie przyjechac do Pai na dwa dni, a ja juz przerzucalem mapy i fora, w poszukiwaniu ciekawych miejsc w okolicy.
       Kiedy dotarl na miejsce wynajelismy dwa skutery i ruszylismy za miasto, w kierunku pierwszego wodospadu. Musielismy pojechac 10km za miasto, a po drodze mijalismy kolorowe wioski pelne usmiechnietych ludzi. Kilka starszych kobiet zatrzymywalo nas i proponowalo nam ziolko na wszelkie stresy i klopoty ze snem, nie dalismy sie jednak namowic. Dotarlismy do wodospadu, z ktorego szczytu podziwiac moglismy fantastyczna panorame, a na nizszych jego poziomach bawily sie w najlepsze dzieciaki z pobliskich wiosek.



 W myslach wrocilem do czasow, kiedy mamie ciezko bylo nas zapedzic do domu z podworka. Biegalismy po dachach i drzewach, kopalismy pilke, skakalismy po kaluzach i rzucalismy kamieniami, a teraz wszystkie te wydarzenia przelecialy mi przed oczami. Co jest takiego magicznego w grach komputerowych, ze malolaty nie chca ich zamienic na bieganie po podworku? Nie wiem, osobiście ciesze się, że moich krzywych pleców nie nabylem przed telewizorem, a nawet dzieki aktywnosci troche je naprostowalem :)



 Siedzielismy kolo godziny, w tym naturalnym aqua parku, po czym ruszylismy w strone kanionu. Od razu wyprzedzilem Rolfa i jechałem chwilę sam, bo jak się okazalo wywrocil sie startujac na swoim skuterze i musiał opatrzyć rany. Mijalem akurat dwie panie i zwolnilem, zeby sie jak zwykle usmiechnac i przywitac (tego bedzie mi brakowalo po powrocie najmocniej), a one po przywitaniu zapytaly czy moge sie zatrzymac, zgodzilem sie. Zlozyly mi mniej wiecej ta sama propozycje co panie wczesniej, prezentujac z usmiechem torebki wypchane "ziolkiem nasennym". Prawo w Tajlandii przewiduje za posiadanie narkotyków karę śmierci, ale jak widać ludzie tutaj nie bardzo się tym przejmują. Za chwilę podjechał Rolf, a ja pożegnałem miłe panie, tłumacząc że sypiam dobrze i nie potrzebuję ich lekarstwa :) Nie wiem, czy był to zbieg okoliczności, czy współpraca wiejskiej ludności z Policją, ale niecały kilometr dalej zatrzymał nas patrol do kontroli. Na małej wiejskiej drodze stało 5 policjantów i zatrzymywali każdego turystę do kontroli. Na początku bardzo poważni, kiedy nic nie znaleźli zaczęli z nami żartować i nawet pozwolili zrobić sobie z nimi zdjęcie :)




Powiedzieli otwarcie, że szukają narkotyków, bo okoliczni mieszkańcy sprzedają je dla turystów. Największym zagrożeniem jest heroina, którą przemytnicy przenoszą przez góry, z Birmy na teren Tajlandii. Pogadaliśmy z nimi dobre 20 minut, po czym kontynuowaliśmy podróż do kanionu. Tam również czekał na nas piękny widok i ponad godzinny marsz stromymi jego zboczami.





     Prawie na koniec został kolejny wodospad, który powstał zaledwie kilka lat temu. Pewnego dnia rolnik z wioski leżącej niedaleko od Pai wyszedł z domu i zauważył, że w miejscu, gdzie wcześniej uprawiał ziemię, nastąpiło jej pęknięcie i rozsunięcie dwóch części. Idąc w to miejsce obserwować można ciekawe formacje skalne, które powstały w tych okolicznościach, na miejscu natomiast spotkaliśmy kilka osób zażywających kąpieli. Wskoczyłem chwilę później pod wodospad i z grupą trzech ludzi wdrapywałem się po stromych skałach, żeby skoczyć do orzeźwiającej wody. Jak sobie pomyślę ile czasu spędzamy w robocie, żeby odłożyć na głupi telewizor, żeby obejrzeć ogłupiające programy robiące nam wodę z mózgu i porównam to do takich chwil, które nic nie kosztują (bo każdy niedaleko domu ma wspaniałe miejsca i nie trzeba jechać na drugi koniec świata, żeby je znaleźć), to wydaje mi się, że trochę pobłądziliśmy. Najlepsze chwile w życiu nie są za pieniądze! Nawet jeżeli musieliśmy na nie trochę odłożyć, to właśnie to co przeżyliśmy, a nie to co posiadamy zostanie z nami na całe życie...doceniam to bardziej jako bezrobotny i bezdomny :)
     W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w małej jadłodajni na wsi i zjedliśmy mega-wypasiony obiad :) Ja zamówiłem ryż z kurczakiem i orzechami nerkowca, a na deser shake'a arbuzowego. Na pewno będę tęsknił za tajskim jedzeniem kiedy już wyjadę, tak jak teraz tęsknię za schabowym z mizerią :D Najedzeni mieliśmy znaleźć drogę w góry, gdzie z każdego miejsca w Pai i okolicach widać wielki, biały posąg Buddy. Po jakimś czasie dotarliśmy bardzo blisko, ale na ostatnim rozwidleniu wybraliśmy złą drogę i kawałek dalej Rolf zaliczył kolejną wywrotkę. Żadna z nich nie wyglądała groźnie, ale w jakiś sposób mój kumpel wyglądał jakby się zderzył z ciężarówką. Chociaż skończyło się na mniejszych i większych obtarciach to jednak na każdej kończynie, a nawet twarzy. Zrezygnowaliśmy z wycieczki na szczyt i pojechaliśmy szukać apteki, po czym odstawiłem Rolfa do domu na zasłużony odpoczynek, a sam poszedłem na piwko z siostrami L. Muszę przyznać, że atmosfera Pai jest genialna. Piękna przyroda dookoła, mało typowych turystów, a wielu za to ludzi, którzy uciekli tu i zaszyli się z dala od wielkomiejskiego zgiełku, sprzedający sztukę, jedzenie, albo parających się innymi drobnymi pracami. Myślę, że spędzę tu miło czas, zapowiada się dobrze...   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz